Witaj
Gość

Wątek: Historia pewnej śmierci  (Przeczytany 3136 razy)

  • Wiadomości: 2

  • Pochwał: 0

    • Serwer Lineage 2 Amaranth
Historia pewnej śmierci
« dnia: Wrzesień 02, 2010, 10:50:37 pm »
Krótkie opowiadanie, jedno z ostatnio napisanych. Mam nadzieję, że się komuś spodoba, zapraszam do komentowania.

Pustynia - zalana pisakiem bezkresna pustka wypełniona wydmami, wiatrem i gorącymi promieniami słońca. I on... Pośród tej pustki, kroczący powoli. Wiele takich pustyń powstało, gdy nadszedł kataklizm, a po kataklizmie wojny o przetrwanie. Wojny, które pochłonęły już dziesiątki tysięcy ludzi... A on miał się stać kolejnym krzyżykiem na ścianie poległych.
Mężczyzna, ubrany w podkoszulkę i krótkie spodnie moro, z przewiązaną na głowie bluzą o tej samej kolorystyce, padł na twarz. Do jego delikatnie uchylonych ust, ostatkiem sił czerpiących suche, pustynne powietrze, zaczął wsypywać się piasek. Był pewien, że to już koniec, że nie zrobi ani kroku więcej, że tutaj przyjdzie po niego kostucha ze swoją śmiercionośną kosą.
Obstrzyżony na krótko brunet, leżący na środku pustyni wschodnio-europejskiej, zatrzasnął powieki. Jego świadomość postanowiła dać mu pokaz chwil, przez które trafił w to miejsce.

Dość już było wojen między dwoma nacjami niedobitków z wielkiego kataklizmu, który nawiedził Ziemię w 2012 roku. Zbyt wielu już zginęło. Ta misja miała być ich ostatnią, miała zakończyć trwający już prawie 8 lat spór.  Helikopter przygotowany, śmigła niemiłosiernie tnące powietrze i ich ostatnia odprawa. Ostatnia, bo niewielu spodziewał się by powrócili z tak zuchwałej, a wręcz samobójczej misji.
-Ładunki podłożycie w tunelach pomiędzy elektrownią, a kompleksami mieszkalnymi. Plan jest prosty, przez co najprawdopodobniej będziecie pod ciągłym ostrzałem, aż do momentu powrotu w naszą strefę powietrzną. Szanse na powodzenie misji tkwią w nowych tarczach siłowych, w które zaopatrzyliśmy waszą maszynę. Ruszajcie, niech Bóg ma was w swojej opiece. – pożegnał swoich żołnierzy generał, po czym odszedł w kierunku jednego z kontenerów. Przez lata od kataklizmu technologia militarna rozwinęła się, stała się jedynym fundamentem upadającej gospodarki. Wraz z końcem wojny planowano powrót do modelu sprzed katastrofy, skierowanego na dobro cywilne.
-Bóg już dawno zapomniał o tej dziurze. Miejmy nadzieję, że jajogłowi włożyli w te swoje urządzenia na tyle roboty, by wytrzymały. Nie mam zamiaru tam ginąć zostawiając żonę w ciąży.– zakpił jeden z siedmiu mężczyzn wsiadających do helikoptera. Wtedy jeszcze nie wiedział, że za kilka godzin bezcielesna, wszechmocna istota będzie jedyną, w której pokładać będzie swoją ostatnią nadzieję.
-Tak stary, słyszałem i gratuluję. Wreszcie zrobiłeś coś co ma ręce i nogi. – roześmiał się rudzielec, zajmując miejsce na lewo od drzwi śmigłowca.
-Zamknij się Patrick i lepiej zapnij pasy, bo mógłbym cię przez przypadek wysadzić po drodze.

Ocknął się. Gorący piasek powoli wytracał swoją zabójczą dla jego ciała i umysłu temperaturę. Zbliżała się zimna, pustynna noc, której pewnie nie będzie mu dane przeżyć... ale kilka godzin wcześniej był pewny, że umiera, więc jaka to różnica. Ile by dał, by znów zobaczyć swoją żonę. Tak bardzo pragnął, by jego dziecko żyło w lepszym świecie, chciał patrzyć jak dorasta, jak stawia pierwsze kroki, uczy się mówić.
-Świat nie jest sprawiedliwy, jest kurewsko nie fair – pomyślał próbując podnieść się. Na sekundę, może dwie udało mu się stanąć na nogi, lecz gdy spróbował zrobić choć krok do przodu, na nowo zanurzył się w piasku pustyni. Pewnym było, iż nie da rady, mimo to musiał próbować.
Zamknął oczy i ponownie zanurzył się w bezkresie mar i wspomnień.

Helikopter wzniósł się w powietrze i wzleciał na wysokość około trzydziestu metrów. Wtem spośród hangarów i kontenerów wynurzyły się mniejsze jednostki tego samego typu, ale także drony i samoloty bezzałogowe.
-Co jest? Mieliśmy lecieć sami. – krzyknął Patrick.
-I lecimy. Przydzielono nam straż przednią w postaci kilkudziesięciu maszyn zdalnie sterowanych. Będą nam robić za osłonę. – odparł mężczyzna siedzący na końcu śmigłowca. Miał długie, ciemno-brązowe włosy spięte w kuc i, w przeciwieństwie do reszty mężczyzn, odzianych w mundury, ubrany był w czarną podkoszulkę i spodnie-bojówki. Na kolanach trzymał plecak wypełniony po brzegi materiałem wybuchowym, zapakowanym w niewielkie, przypominające sztabki, opakowania, z których jedno spoczywało w prawej ręce szatyna. W lewej trzymał śrubokręt, którym dłubał w połączeniach między detonatorem, a wspomnianym pudełeczkiem.
-Ej, ja tu pracuję! – ryknął, gdy maszyną zatrzęsło.
-Sorry chłopaki, muszę ustabilizować lot żeby nie zahaczyć o resztę. – dobiegł kobiecy głos z kabiny pilota.
-Nie ma sprawy mała, Carl ostatnimi czasy jest nadpobudliwy.
-A życie ci miłe czy chcesz eksplodować już tutaj?! – odparł długowłosy mężczyzna.
-Uspokójcie się i siedźcie cicho. Macie skupić się na misji, a nie na przekomarzaniu się nawzajem. – rzekł władczym tonem osobnik siedzący obok Patricka. Na jego twarzy, porytej bliznami doświadczenia, malował się spokój godny przywódcy, którym był.
-Tak jest sir! – zgodnie skwitowali wypowiedź mężczyzny wszyscy jego podkomendni.

I znów wyłonił się z bezkresnej ciemności własnych wspomnień, zanurzając się przy tym w ciemność pustynnej nocy. Przewrócił się na plecy. Nad jego głowom lśniły tysiące, miliony gwiazd. Na niebie wisiał i księżyc otoczony bladą poświatą. W taką noc, daleko od miejsca, w którym teraz się znajdował, poznał swoją żonę. Alkohol, który lał się strumieniami na imprezie urodzinowej jego kuzyna, sprawił, że przyszły żołnierz, jeszcze przed świtem znalazł się w łóżku ze świeżo poznaną kobietą. Tak niewiele romantyzmu było w tym, iż najpierw się z nią przespał, a potem ją pokochał. No cóż, taki był świat przed kataklizmem, zaś on był młody i głupi.
Gdzieś w oddali usłyszał wycie. Piaskowe wilki, polujące w nocy ruszały na żer, zastępując tym samym pustynne psy żerujące w ciągu dnia. Gdyby mógł wybrać, zdecydowanie wolałby śmierć z odwodnienia. Nie podobała mu się wizja rozszarpywanego przez watahę wygłodniałych zwierząt, ciętego ostrymi pazurami i zębami, ciała.
Znów spróbował wstać. Tym razem udało mu się zrobić kilka kroków do przodu, lecz końcowy efekt jego zrywu był podobny do poprzedniego.

-Panowie, wchodzimy w strefę ostrzału, radzę trzymać się mocno! – krzyknęła pani pilot do siedzących z tyłu śmigłowca mężczyzn. –Wysuwam dodatkowe skrzydła nawigacyjne i obniżam pułap wirnika górnego, może trząść!
-Tak, tak mała, rób swoje, tylko błagam cię, nie zabij nas! – odparł długowłosy brunet chowając swoją wybuchową zabawkę do plecaka.
Wlecieli nad pustynię wschodnio-europejską. Kiedyś, na jej terenach znajdowały się między innymi Ukraina czy Czechy. Teraz, jedyne co można było tu znaleźć to piasek, skały i dzikie zwierzęta. Na krańcu tego pustkowia i jednocześnie na brzegu morza Ferenickiego, przed kataklizmem nazywanego Bałtyckim, znajdywała się główna siedziba władz Frinni, państwa rządzonego ciężką ręką Imperatora. Wybrali go spośród siebie wszyscy, którzy przeżyli katastrofę w 2012 roku. Obiecywał, że ze swoimi współpracownikami przywróci dawny porządek i odda władzę w dłonie ludu. Kiedy część populacji zorientowała się, iż to jedynie nic nie warte kłamstwa, a Carlos Kinsley, samozwańczy Imperator, to łgarz, stworzono ruch oporu. Jego członkowie szybko stali się obiektem prześladowań co z czasem przerodziło się w otwartą wojnę. Zabicie Kinsleya i zniszczenie jego głównej siedziby było kluczem do zwycięstwa i wolności.
-Spoko, znam się na swoim fachu, pół życia ćwiczyłam te manewry.
-Teresa, rób swoje! – rozkazał głównodowodzący misją.
-Tak jest sir! – po tych słowach dziewczyna w kabinie pilota zablokowała ster śmigłowca i poczęła po kolei szturchać przyciski na panelu kontrolnym.
Helikopterem zatrzęsło, dach maszyny powoli zaczął opadać w dół jakby cała konstrukcja miała się za chwilę zwinąć w stalową pułapkę. Z zewnętrznych części bocznych ścian wysunęły się cztery skrzydła nawigacyjne, ustawiając się pod kątem czterdziestu pięciu stopni do siebie, umożliwiające pani pilot szybsze wymijanie różnego rodzaju obiektów. Cały proces sprawił, że maszyna, która wcześniej bardzo wyraźnie przypominała helikopter teraz wyglądała jak połączenie myśliwca wyposażonego w cztery skrzydła i transportera opancerzonego.
-Heh, jak w Transformers. – zaśmiał się mężczyzna siedzący z opuszczoną nisko głową obok Carl’a.
-W czym? – zapytał żołnierz, który kilka godzin później samotnie leżał na pisaku pustyni.
-Transformers, to taki stary komiks o robotach-pojazdach...
-Naprawdę nie masz o czym myśleć przed tak poważną misją? – rzucił dowódca łypiąc spode łba.
-Za przeproszeniem sir, ale to pomaga mi się rozluźnić i skupić. Pan ma swoje odznaczenia i sławę, on żonę i dzieci, Carl wybuchowe zabawki, a ja... komiksy.
Na te słowa głównodowodzący uśmiechnął się tylko dobrotliwie po czym, zaznaczając swoje zrozumienie, nic nie mówiąc, skinął głową.

Coś delikatnie uderzyło go w dłoń, raz, drugi, trzeci. Obrócił się na bok. Ten sam zimny, wilgotny byt, opadł na jego lewy policzek, muskając go delikatnie. Mężczyźnie przyszło na myśl, że to może jego żona, pocałunkiem w policzek, próbuje przebudzić go z tego przerażającego snu, że pustynia, piasek i wycie to jedynie koszmar, twór jego wyobraźni. Otworzył oczy i wraz z tym na drodze nadziei stanęła rzeczywistość, brutalnie zrzucając go w otchłań bezkresnej, ciemnej pustki. Jednak zaszła pewna zmiana. Niebo, wcześniej obsypane gwiazdami, teraz wyglądało jak tkanina połatana gdzieniegdzie deszczowymi chmurami. Z nich, na ziemię, a raczej na piach, sypały się drobne, życiodajne krople. Tego potrzebował brunet - wody, jak najwięcej wody. Przewrócił się na plecy, rozłożył ramiona i otworzył usta.
Choć kwaśna, ciecz z każdym uderzeniem o jego ciało, z każdym muśnięciem jego warg, dodawał mu sił. Ponownie zamknął oczy, tym razem z nadzieją na przeżycie i powrót do żony i nienarodzonego dziecka.

-Zbliżamy się do kompleksu! – wrzasnęła Teresa. Maszyna pikowała, wzbijała się , robiła kołowroty. Gdyby nie jej zdolności, prawdopodobnie nie dolecieliby tak daleko. Wiele dały też przednia straż złożona z chmary bezzałogowych helikopterów, samolotów i dronów oraz pole siłowe. W końcu wylądowali za murami miasta.
-Zrzuć wiertło i wyślij komunikat o lądowaniu do kwatery głównej, niech resztą maszyn otoczą naszą pozycję! – wykrzyczał rozkazy dowódca, wysiadając za Patrickiem ze śmigłowca.
-Nie moglibyśmy po prostu zrobić sobie przejścia moimi zabawkami? – zapytał Carl, wskazując lufą trzymanego w ręku karabinu na plecak, pozostawiony na jednym z siedzeń.
-Idioto, mamy wejść do tuneli, a nie wysadzić je, już ci to tłumaczyłem! – wrzeszcząc skomentował pomysł swojego podkomendnego głównodowodzący.
-Ok, sir, myślałem...
-Nie jesteś od myślenia Carl! Włączać to cholerne wiertło, bo zaraz przylezą tu te szumowiny Kinsleya!
-Właśnie skończyłam wysyłać meldunek sir, w tej chwili zrzucam i odpalam wiertło. – odparła kobieta, pozostająca wciąż na swoim miejscu, za sterami helikoptera. Kilka sekund później pozycję zajętą przez drużynę otoczyły pozostałe z ostrzału maszyny bezzałogowe. Większe wylądowały, tworząc zwartą osłonę przed atakiem nieprzyjaciela, zaś mniejsze, z których część zaopatrzona była w niewielkie karabinki, pozostały w powietrzu, krążąc wokół szwadronu.
Tymczasem helikopter, dzięki któremu grupa mężczyzna dostała się do miasta, przeszedł kolejną transformację. Wirnik, młócący wcześniej powietrze nad śmigłowcem zaczął zwalniać, a jego ramiona powoli złożyły się do wewnątrz. Kolejnym krokiem do uruchomienia wiertła było poluzowanie łożysk podtrzymujących śmigło, czego efektem było wpuszczenie go do wnętrza maszyny. W tym samym momencie niewielka część podłogi rozsunęła się na boki, ukazując tym samym skomplikowany mechanizm złożony z różnego rodzaju kół zębatych, śrub i nakrętek. Na nim właśnie osadził się wirnik. Zaczepy, zarówno mechanizmu w podłodze jaki i tego na dachu helikoptera, zatrzasnęły się i złożone śmigło na nowo poczęło wirować, zasilając tym samym wiertło znajdujące się pod maszyną.
-Rozpoczęłam wiercenie! – krzyknęła Teresa, próbując przebić się przez odgłos niszczonego asfaltu. –Co z polem siłowym?
-Pozostaw wokół helikoptera, musimy mieć czym wrócić. Ile to potrwa?
-Wiercenie? Biorąc pod uwagę twardość gruntu jakieś pięć do dziesięciu minut, w zależności od głębokości na jakiej są tun...
Ostatnie słowo kobiety zostało zagłuszone przez wybuch jednego z dronów. Mężczyźni ukryli się za śmigłowcem i wycelowała w miejsce eksplozji.

Powstał niepewnie. Pustynny pył ugiął się pod jego stopami. Deszcz sprawił, że piasek przybrał postać zbitej masy co zdecydowanie ułatwiało kroczenie. Mężczyzna powoli wspiął się na wydmę, następnie na kolejną, wyższą od poprzedniej i rozejrzawszy się dookoła, dostrzegł nieopodal miejsca jego długiego odpoczynku skałę obsypaną szczelinami. Mając nadzieję, że znajdzie schronienie na nadchodzący dzień, ruszył w jej kierunku.
Sam nie wiedział ile zajęło mu dotarcie do skalistego wzniesienia. Słońce, za jego plecami, poczęło już swoją wędrówkę po niebie. Wszystkie deszczowe chmury zniknęły. Przeszedł wzdłuż frontowej ściany nie znajdując przy tym wystarczająco dużej wnęki by móc bezpiecznie przeczekać w niej najgorętszą część pustynnej doby. Minął krawędź i do jego uszu dobiegł szum wody.
Ten dźwięk przypomniał mu o bytach, nazywanych rzekami epizodycznymi, pojawiających się po deszczu, w wyżłobionych na pustyni, niewielkich dolinkach. W jego głowie narodził się dylemat. Powinien szukać schronienia czy wody, jedno i drugie będzie mu potrzebne... Szybko zaczął rozpatrywać wszystkie za i przeciw, dochodząc w końcu do wniosku, że znajdując rzekę epizodyczną ma szansę dotrzeć po jej śladach do osady lub oazy, czy czegokolwiek co pozwoli mu przeżyć.
Chcąc wykorzystać fakt, że słońce nie nagrzało jeszcze swoimi promieniami pustynnego pisku, wyruszył, z każdym krokiem nasłuchując szumu wody.

Nikt prócz Teresy nie zauważył iż wiertło ucichło. Siedmiu mężczyzn, w tym jedne z postrzałem w ramię, dzielnie broniło przyjętej pozycji. Z ich barykady już niewiele zostało, pomniejsze samoloty, z początku ostrzeliwujące wrogów, zostały zniszczone. Kobieta, ukryta za panelem sterowania helikoptera, przesunęła dłoń po przyciskach nań umieszczonych by przywrócić łopatom górnego śmigła ich normalną pozycję.
-Przebiliśmy się! Wiertło podniosłam wraz z łopatami, Carl może wchodzić do szybu!– ryknęła, chcąc przebić się przez nieustanny huk wystrzeliwanych pocisków.
-Nareszcie! Słyszałeś, do roboty! My zostajemy, obstawiamy tyły!– wrzasnął dowódca, gestem wskazując swojemu podkomendnemu wnętrze maszyny.
-Tak jest! – odparł mężczyzna wchodząc do środka. Odbezpieczony karabin rzucił na ławkę, spod której wyjął plecak wypełniony materiałami wybuchowymi i powoli zaczął wchodzić w głąb wywierconego tunelu. Po chwili z dziury w ziemi dobiegło echo kroków, stawianych na jej dnie w szybkim tempie.
Trzy, pięć, siedem minut. Rudy Patrick został śmiertelnie postrzelony. Chwilę później z szybu uniósł się dźwięk wystrzałów, a z radia, umieszczonego na pokładzie helikoptera, dobiegł znajomy głos Carla.
-Ładunki podstawione! Spieprzajcie stąd! Muszę natychmiast detonować... – resztę słów długowłosego mężczyzny zagłuszył krzyk. Tym razem, w nogę, oberwał młody chłopak-kolekcjoner komiksów.
-Wynosimy się, natychmiast! – wrzasnął dowódca.
-A Carl? – rzucił jeden z pozostałych żołnierzy.
-Nie słyszałeś, to rozkaz!
Po kolei wtoczyli się do śmigłowca i gdy ten poderwał się do lotu, jak na zawołanie, rozpoczęła się detonacja. Najpierw w dół opadły asfaltowe i kamienne ulice miasta, następnie posypały się ściany budynków mieszkalnych, a na końcu stalowe ogrodzenia głównej elektrowni i transformatory wraz z kwaterą rządową Frinni.
-Tak jest! Brawo chłopcy! – krzyknął dowódca widząc smutek na twarzach swoich podwładnych. –Wiem, wyruszyło nas ośmioro, wraca sześcioro. Wojna potrzebuje ofiar panowie.
-Nie cieszyłabym się jeszcze na pana miejscu, sir. Ściga nas dwanaście myśliwców, Kinsley nie pozwoli nam tak po prostu odlecieć. W dodatku wygląda na to, że nie udało nam się zniszczyć całego miasta, przetrwało lotnisko i port, boję się, że bez pola siłowego nie uda mi się uciec.

A więc i on zginie. Czemu o tym nie pomyślał, to przecież takie oczywiste, że nie tylko jemu chce się pić na pustyni. Nie miał siły bronić się, nie miał gdzie się schować. Już dawno zostawił za sobą skaliste zbocze.
Otoczyła go małe stado dzikich, pustynnych psów, na której terytorium dostał się próbując znaleźć rzekę epizodyczną. Kilka z nich, swoimi pazurami poraniło jego przedramię i nogi w okolicach kostek skutecznie uniemożliwiając mu tym ucieczkę. Kolejny rzucił się na niego, gdy brunet leżał już na pisaku, wgryzając się w udo mężczyzny. Krew trysnęła zachęcając tym do ataku kolejne psy.
-Pomocy, Pomocy, melduje. Spadamy, zostaliśmy zestrzeleni. Lokalizacja-pustynia wschodnio-europejska, kierunek-strefa powietrzna Kaladonii...
W jego ciało wbijały się kły kolejnych napastników, pazury cięły jego skórę jak najostrzejsze noże.
Karabin Carla uderzył o ziemię... odgłos strzału... dowódca dostał rykoszetem
między oczy...
Rzeczywistość poczęła mieszać się z marą i wspomnieniami. Nie czuł już bólu czy strachu. I tak przeżył o trzy dni dłużej od swoich kompanów. Ostatnim świadomym uczuciem, które zagościło w głowie i sercu mężczyzny, był żal. Już był pewien, że nigdy nie zobaczy swojego dziecka dla którego chciał stworzyć lepszy świat.


  • Wiadomości: 7

  • Pochwał: 0

Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #1 dnia: Wrzesień 02, 2010, 11:52:39 pm »
Pustynia - zalana pisakiem bezkresna pustka wypełniona wydmami, wiatrem i gorącymi promieniami słońca.
Jak taki pisak wyleje się na pustyni, to są szkody i zabrudzenia. Nie ma żartów   :D


Cytuj
Obstrzyżony na krótko brunet, leżący na środku pustyni wschodnio-europejskiej, zatrzasnął powieki
80% opisu i tylko 20% akcji. Rozumiem że chciałaś oddać klimat i dobrze to opisać, ale nie wszystko skomasowane w jednym zdaniu.


Cytuj
-Naprawdę nie masz o czym myśleć przed tak poważną misją? – rzucił dowódca łypiąc spode łba.
-Za przeproszeniem sir, ale to pomaga mi się rozluźnić i skupić. Pan ma swoje odznaczenia i sławę, on żonę i dzieci, Carl wybuchowe zabawki, a ja... komiksy.
Na te słowa głównodowodzący uśmiechnął się tylko dobrotliwie po czym, zaznaczając swoje zrozumienie, nic nie mówiąc, skinął głową.
A tutaj mnie pozytywnie zaskoczyłaś :)
Dobrotliwy dowódca to prawdziwa rzadkość w opowiadaniach tego typu.
Bardziej można sie spodziewać reprymendy w stylu - Kurva, Kowalski, tyś sam jak komiks!


Jak czytałem to najbardziej brakowało mi akapitów i wcięć. Trudno sie na taki tekst patrzy i łatwo stracić orientację na kartce. Następnym razem prosze o garść tabulacji.


Podsumowując to opowiadanie było ciekawe, a umieszczenie go w scenerii pustynno-postapokaliptycznej było dobrym posunięciem.
Helikopter-świder to zakręcony pomysł, miód malina hahaha
Czekam na dalszy ciąg!
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 02, 2010, 11:55:11 pm wysłana przez Łasic »
"Wywieś flagę i zobacz kto salutuje"


  • ********
  • Wiadomości: 3324

  • Pochwał: 14

  • Spam Slayer
Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #2 dnia: Wrzesień 03, 2010, 04:40:07 pm »
Ano opowiadanie ciekawe, fajnie napisane.

Tylko jak zobaczyłem fragment...

...odparł mężczyzna siedzący na końcu śmigłowca. Miał długie, ciemno-brązowe włosy spięte w kuc i, w przeciwieństwie do reszty mężczyzn, odzianych w mundury, ubrany był w czarną podkoszulkę i spodnie-bojówki. Na kolanach trzymał plecak...

...to jakoś bezwiednie pomyślałem "o cholera, to ja"... :P

Anyway, jeśli masz zamiar kontynuowania pisania tego opowiadania, to i ja z chęcią je przeczytam ^^

And the odd crowd packed all around
Is listening still
Nobly
Subtly

http://dragcave.net/user/Nathel


  • Wiadomości: 372

  • Pochwał: -1

Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #3 dnia: Wrzesień 03, 2010, 06:15:29 pm »
Zgadzam sie z poprzednikiem ware przeczytania, jak bys pracował nad kolejna praca postaraj sie umiescic troche wjecej akcji. Ogólnie wszystko ładnie pieknie :D


  • Wiadomości: 3

  • Pochwał: 0

Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #4 dnia: Wrzesień 03, 2010, 08:37:55 pm »
Pustynia - zalana pisakiem bezkresna pustka wypełniona wydmami, wiatrem i gorącymi promieniami słońca.
Jak taki pisak wyleje się na pustyni, to są szkody i zabrudzenia. Nie ma żartów   :D


Cytuj
Obstrzyżony na krótko brunet, leżący na środku pustyni wschodnio-europejskiej, zatrzasnął powieki
80% opisu i tylko 20% akcji. Rozumiem że chciałaś oddać klimat i dobrze to opisać, ale nie wszystko skomasowane w jednym zdaniu.

Jak czytałem to najbardziej brakowało mi akapitów i wcięć. Trudno sie na taki tekst patrzy i łatwo stracić orientację na kartce. Następnym razem prosze o garść tabulacji.


Czepiasz się pisaka? Wiacej luzu Łasicu :P

Tak samo następny cytat, 80/20% proporcje opisu i akcji to żaden błąd (nawet napisane w jednym zdaniu). Mnie o wiele bardziej razi "obstrzyżony" brunet i "zatrzaśnięte" powieki. 
Parafrazując:
"... w kółko golony gość, leżący na środku pustyni wschodnio-europejskiej zamknął oczy. Powieki zatrzasnęły się z hukiem, który wzbudził na pustkowiu gromkie echa..."

Jest i opis, i akcja, a nawet dramaturgia i humor :P


  • Wiadomości: 2

  • Pochwał: 0

    • Serwer Lineage 2 Amaranth
Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #5 dnia: Wrzesień 03, 2010, 10:37:59 pm »
Miło mi, że opowiadanie się podoba. Tym bardziej, że jest to właściwie moje pierwsze opowiadanie, które ujrzało światło dzienne i nie zostało schowane do szuflady lub ukryte w jakimś podrzędnym folderze.
Ta historia raczej kontynuowana nie będzie, gdyż ukatrupiłem głównego bohatera, ale któż wie, może kiedyś. A z tym "pisakiem" to jakiś okropny chochlik, który pojawił się znikąd, wgryzając się nieprzyjemnie w budowę klimatu xD
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 03, 2010, 10:40:52 pm wysłana przez giny21 »


  • Wiadomości: 157

  • Pochwał: 2

  • "MAD DOG" SMITH
    • MMOPlay Lineage II
Odp: Historia pewnej śmierci
« Odpowiedź #6 dnia: Wrzesień 03, 2010, 11:00:33 pm »
Całkiem fajna historia. Może trochę niepasujący był wątek z żoną/dzieckiem. Jakoś tak harlequinowato niepasujący do samej historii i tła. Owszem, jakbyś miał zamiar kontynuować historię, rozwijać jakoś ten wątek, wdrażać powoli... bo tak to jakieś takie puste to. I nic nie szkodzi, że uśmierciłeś bohatera. Zawsze można coś wymyślić na ożywienie go w dość sprytnie wytłumaczalny sposób :D Ale ogólnie opowiadanie podobało mi się. Gz :)
Oj tam oj tam