Witaj
Gość

Wątek: Opowiadania klimatyczne ;)  (Przeczytany 28327 razy)

  • Wiadomości: 244

  • Pochwał: 0

  • fuzzy lama
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #25 dnia: Lipiec 01, 2008, 04:32:32 pm »
Następne wypociny Lamy Pidżamy - lekko przydługawe, nie zanudzcie się ;]

Raaeld jak zwykle wstał bardzo wcześnie, sądzac po poziomie słońca była dopiero ósma rano
- Ziew. - Raaeld jak zwykle po pobudce ziewnął i przetarł zaspane oczy. Mimo ze wygląd wojownika sprawiał raczej negatywne wrażenie (bujne blond loki rozburzone i potargane), Raaeld był pełen chęci do ratowania biednych, prostych wieśniaków przed złymi bestyjami. Dzień zapowiadał się przyjemny... słonko świeciło, miasto powolutku budziło się do życia, a w karczmie zwyczajowo był tłok.
- Bry – mruknął Raaeld do zbiorowiska schodząc po schodach,  już ubrany i prawie obudzony.
Na sali rozległy się pomruki raczej twierdzące ze ten dzień wcale taki dobry nie jest, lecz Raaeld był pozytywnie nastawiony do świata i nie przejął się w ogóle. Ruszył więc dziarskim krokiem do drzwi śląc pozytywnie nastrajające uśmiechy do patrzących się na niego wieśniaków.
- Hola! - pulchny karczmarz ryknął za Raaeldem, widząc że ten wcyhodzi. - a gdzie pieniądzę za nocleg?!
- Ja was bronię przed potworami, a wy mi płacic za nocleg każecie? - spytał Raaeld z oburzeniem, co ten karczmarz sobie myśli he?
- Taaa... bronicie... Mam przypomniec jak...
- Trzymajcie karczmarzu! Niech się interes kręci! - przerwał szybko dzielny wój, rzucił karczmarzowi pare srebrnych monet i wyszedł.
Miasteczko prezentowało się tak jak zwykle... no nie za dobrze ale Raaeld jak już wspomniałem był pozytywnie nastawiony do świata więc się nie zraził, pokiwał tylko z zadowoleniem głową i ruszył w stronę Wielkiego Dębu do, którego przybijano niezbyt wielkie karteczki z wiadomościami i ogłoszeniami. W końcu dodreptał do celu, nie zapominając uśmiechac się przez drogę do każdego.

Tanio spszedam krowę dojna, prawie nieużywana. W celu  poznania stszegołów trza mię odwiedzic na farmie Noreestona.

- Nie to. - Raaeld nie zrażając się zaczął czytac następne ogłoszenia.

Pomoc domową zatrudnie. Kaszanka i wyrko zapewnione. W celu zatrudnienia siebie trza do mię się przejśc na farme Moera.

Pozytywne myślenie to podstawa, nie zrażajmy się.

Kury nioski sprzedom tanio. Bronzowe, siemieniate i czarne.  Pojedyńczo i w kupie. Jak kcecie kupic to do mię sie trza zgłosic, siadzom w karżmie od godziny dwunastej do tszynastej.

Raaeld był naprawdę nie zrażającym się pozytywnym myślicielem.

Pogromce bestyji zatrudnimy! Wymagane doswiadczenie! W celu poznania strzegołów zapraszamy do biura J.O Mahelda Rusoraka Viefelda Agaseena – burmistrza naszego miasta.

To było coś dla bohaterskiego Raaelda. Nie zwlekając ruszył więc do biura J.O Mahelda Rusoraka Viefielda Agassena.
- Stac! Kto idzie?! - strażnik spojrzał groźnie na naszego, nadchodzącego bohatera.
- Przybywam w sprawie bestyji co nęka okoliczny lud! A nazywam się Raaeld de Matheerose. Potwora zgładzic pragnę! - powiedział dumnie Raaled.
- Aha... - widocznie zawiedziony strażnik machnął ręką zezwalając na przejście.
Wchodząc do budynku nasz bohater nie zapomniał uśmiechnąc się do straznika. Uśmiech i pozytywne nastawienie to podstawa.
 Pomieszczenie było puste, ale Raaeld był bystry i dostrzegł schody. Nie zastanawiając się długo wszedł na piętro (po schodach) i  stanął przed dębowymi drzwiami, w które po chwili delikatnie zapukał, gdyż był wychowany oraz kulturalny.
- Proszę wejśc. - dobiegł głos zza drzwi.
Raaled zamknął za sobą drzwi.
- Przybywam w sprawie tej bestyji co nęka okoliczny lud! A imię me brzmi Raaeld de Metheerose! - Raaeld wypiął dumnie pierś
- Aha, chcesz ją zgładzic? - burmistrz spojrzał powątpiewająco na Raaelda, który mimo że bohaterski i w ogóle był dośc wątłej postury.
- Jako żywo!
- Ale pomocy medycznej nie oferujemy. - Maheld Rusorak Viefield Agassen ryknął śmiechem ze swojego dowcipu, i smiał się, i śmiał aż łzy mu pociekły z oczu.
Mimo że zart godził w ambicje Raaelda, nasz wojak był pozytywnie nastawiony i zaśmiał się niepewnie, wtórując burmistrzowi.
- Taaak... czyli mówisz że zgładzisz tą bestyje i doświadczenie w zawodzie posiadasz. - zaczął powoli burmistrz ścierając z twarzy łzy.
- Oczywiście! Tyle jam zgładził bestyji ze palcach u rąk i nóg by nie starczyło! - krzyknął z zapałem Raaeld.
- Aha. No dobrze więc szlachetny Raaeldzie de Metheerose – zaczal powoli widocznie zrezygnowany burmistrz (ciezko bylo w dzisiejszych czasach o pogromców bestyj )- . Przejdziemy do konkretów, bestyja grasuje koło farmy tej starej Maheldy. Ale prócz tego że nisczy jej plony... to często zbliża się do miasta i już przed nim tak... tak.. zaczyna kwiczec ale to w nocy.
- Kwiczec?
- Ano. Dokładnie. Mieszkańcy się skarżą że ich w nocy budzi,  no to trzeba coś z tym zrobic. No i jescze ta Mahelda.
Jako że Raaeld'owi nie były straszne żadne kwiczące bestie zgodził się bez wahania. Pożegnał się z burmistrzem nie zapominając się uśmiechnąc, bo uśmiech to... no wiecie.

& & &

Plan Raaelda był niby to prosty ale skuteczny. Bestyja miała przyjśc i zacząc kwiczec (Raaeld podejrzewał że ta czynnośc zajmie bestyje zupełnie) a wtedy on wyskoczy z krzaków i od tyłu ją ciach w łeb, ona bach, no a potem z płatka, do burmistrza no i potem bohaterskie formalności. Ten plan był naprawdę genialny (tak sądził Raaeld).
Cóż ściemniało się, Raaeld postanowił się już schowac(przezorny zawsze ubezpieczony nie?). Przed miastem oczywiście krzaki były, Nasz bohater miał cały dzień na sprawdzenie swojego planu. Ukrył się we wcześniej wybranych (znaczy jak sprawdzał swój plan) krzakach. Nie tak długo potem usłyszał skrzypienie zamykanych bram, to był znak że jest już dośc późno więc Raaeld wyciągnął drewnianą pałkę, którą kupił u krasnoludów na rynku (jak sprawdzał swój plan) i zaczął czekac, przygotowany na wszystko.

& & &

- Kwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik!!!
Raaeld zbudził się i zerwał gwałtownie.
- Kwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik!!!
Dobra zdarza się... nikt nie jest doskonały nie? - spytał Raaeld sam siebie w myślach
- Kwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik!!!
Co prawda zaspany, ale I tak bystry Raaeld wydedukował że bestyja przyszła.
- Kwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik!!!
Rzeczywiście, kwiczała niemiłosiernie. Ale Raaeld wiedział że musi zrealizowac swój plan – dla dobra świata.
- Kwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik!!!!
Raaeld wziął swoją pałkę i zaczął się skradac do bestyji.

& & &

- Zupełnie tak było... ja ją bach, a ona tylko "Kwik!".
- I dlatego masz złamaną rękę? I podbite oko?
- Booo.... pałka mi się wyśliznęła i uderzyła mnie w rękę, i jak się nie odbiła, prosto w oko!
- Aha. Oczywiście I mówisz że potwora utopiłeś w gnojówce bo  był to czarci pomiot?.
- Przecież powiedziałem.
- Aha, a dlaczego ciągle kwiczy?
- No bo ta bestyja... to ona... yyy..  miała kompanów!
- To dlaczego ich nie wybiłeś jak była okazja?
- Booo... wiecie panie burmistrze... miały przewagę liczebną!
- Aha... I chcecie zapłate tak?
- Nie żebym ja na złoto lasy był! Ale trza nieco grosiwa na leczenie. - uśmiechnął się niepewnie Raaeld.
- Zjeżdzaj stąd Ty szujo! Łachudro smierdząca!!! - ryknął Maheld Rusorak Viefield Agassen zły nie na żarty, wstając z fotela.
Rozsądek nakazywał się wycofac, a że Raaeld był całkiem rozsądny to wycofał się bez wahania. Chociaż biegł w tempie ekspresowym (nie żeby on sie bał tych krzyków) to nie zapomniał się uśmiechnąc do straznika pilnującego drzwi. Bo uśmiech....

PS: staralem sie uzywac jak najwiecej przecinków i to nie o l2 :P Ciekawe czego sie czepicie ^^
PS2: Dodałem pare poprawek ^^
« Ostatnia zmiana: Lipiec 02, 2008, 01:21:29 pm wysłana przez Lama Pidżama »


  • Wiadomości: 9

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #26 dnia: Sierpień 31, 2008, 11:41:16 am »
...............................................................
« Ostatnia zmiana: Październik 23, 2010, 02:22:18 pm wysłana przez kharus »


  • Wiadomości: 708

  • Pochwał: 13

  • Angel of Darkness
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #27 dnia: Październik 17, 2008, 10:18:36 pm »
A big story about nothing special

     Jest dobro i zło, tylko te dwie strony, jeżeli ktoś twierdzi, że świat ma odcienie szarości jest albo za młody, albo jest głupcem. Pomimo swojego młodego wieku już to widzę. Gdyby ta "szarość" istniała już dawno bym z nią się zlał. Tak byłbym "szarakiem", "neutralem", wtedy przynajmniej bym się akceptował. Niestety nie urodziłem się tym kim chciałem, moja moralność zawsze sprzecza się z tym do czego jestem zmuszany, jednak trzeba jakoś żyć, walczyć o to, by dożyć jutra, lecz po co?
     Kontynuując, urodziłem się w biednej rodzinie mieszczańskiej, która utrzymywała się z dziwnych interesów, o których żadnemu z moich braci, a nawet mojej matce nie było wiadomo. Ja o nich wiedziałem pomimo tego, że byłem najmłodszy, ale o tym później. Moje życie wyglądało raczej normalnie: chodziłem do szkoły, biegałem z kolegami po podwórku, pomagałem w domu... jednak było coś czym różniłem się od wszystkich moich rówieśników - byłem kimś, a raczej czymś o kim nigdy żadnemu prawdziwemu "śmiertelnikowi" nie było wiadomo. Matka oraz bracia o tym nie wiedzieli jednak mój ojciec o tym wiedział. Okazało się, że jest on członkiem sekty podobnej do Assassynów, lecz ta sekta wykorzystywała złe moce. Broniła równowagi dobra i zła na świecie. Obrzędy wybierania nowych adeptów do sekty wiązały się z składaniem dzieci-adeptów jako ofiar, spośród których szatan wybierał nowych adeptów sekty naznaczając je znakiem na szyi, a resztę kazał zabijać. Niestety ja zostałem wybrany jako "strażnik ciemności" chociaż wolałbym zginąć. Co noc wybierałem się z moim ojcem najpierw na treningi przygotowujące mnie na starcia z najróżniejszymi wrogami, a później na "misje". Miałem o tyle lepiej, że mój ojciec odwalał tą gorszą robotę za mnie, a mnie wysyłał do możnowładców by nazbierać trochę łupów, lecz niedługo miało się to zmienić...

Na razie tyle dzisiaj jeszcze spróbuje coś napisać, bo mam pomysł.

      Dzisiaj są moje szesnaste urodziny, wczorajszej nocy mój ojciec powiedział, że skończyła się taryfa ulgowa i, że będę chodził razem z nim na misje. Dokładnie nie wiem czym są takowe, nigdy nawet nie usłyszałem odprawy. Postanowiłem spędzić ten dzień wyjątkowo chociaż coś we wnętrzu nie dawało mi spokoju, czułem, że te misje to coś strasznego. Gdy wstałem matka przywitała mnie pysznym ciastem, wszyscy składali mi życzenia. Dawałem oznaki szczęścia jednak coś w środku ciągle nie dawało mi spokoju. Po całej imprezie domowej udałem się na podwórko. Spotkałem się z moim najlepszym kumplem Nathelem. Nathel od razu zauważył, że jest coś nie tak:
-Czuję, że nie cieszysz się z urodzin.
-Nie wiem czemu, ale jakoś dzisiaj źle się czuję.
-Znowu coś z ojcem?
-Nieee... - powiedziałem zamyślając się.
-Nie martw się, zawsze masz mnie, jutro będzie lepiej. To co? Idziemy na ciastka z czekoladą?
Wstałem ucieszony. Nathel zawsze wiedział jak mnie pocieszyć.
Resztę dnia spędziłem raczej spokojnie, obejrzałem zachód słońca na moim ulubionym wzgórzu. Gdy zapadła ciemność nagle przy mnie stanął mój ojciec:
-Jak minął ci dzień?
-Dobrze...
-Mam nadzieję, że się nie boisz, pamiętaj strach jest najgorszym wrogiem, poza tym co inni o tobie pomyślą.
-Nie boję się, mam tylko jakieś dziwne przeczucie.
-A właśnie mam dla ciebie prezent.
Ojciec wręczył mi jakiś przedmiot zawinięty w jedwabny koc. Po rozpakowaniu "prezentu" moim oczom ukazało się błyszczące ostrze prawdziwego półtoraręcznego miecza...

Reszta jutro. Miłej lektury i proszę mi wytykać wszelkie błędy ortograficzne, interpunkcyjne jak i stylistyczne oraz językowe. Czasami popełniam takie głupie błędy, że aż mi wstyd.
« Ostatnia zmiana: Październik 17, 2008, 10:46:41 pm wysłana przez Zarean »


  • Wiadomości: 244

  • Pochwał: 0

  • fuzzy lama
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #28 dnia: Październik 21, 2008, 05:44:34 pm »
Z dawna wyczekiwane! Tym razem sporo smęcenia ale w końcu wiecie co się dzieje z waszym ulubionym Creydennem. Miłej lektury i z góry przepraszam za wszyyyyyyyyyyyyyyystkie błędy (których jest pewnie sporo) a sczególnie brak "ć" (klawiatura mi nawala >.>). Zapraszam do czytania. Częśc trzecia i ostatnia już za niedługo bo spodziewam się ze ta jest troche nudnawa :P ale jakbym miał tak wszystko pisac naraz... troche za dużo by to zajęło. Nooooo... poczekacie przecież :P


- Paaaaaaaaaaaaaaaaaanieeee! Jok ja się ciesze że pan żyyyjeeeee! Paaaaaaaaaaaanieeeee! - Creydenn nie ukrywając zdziwienia spojrzał na „starego znajomego”. Trzeba było przyznać ze się trochę zmienił od ostatniego spotkania, wydawał się taki jakiś... jakby umyty, ubranie było czyste, białe i bezdyskusyjnie z jakiegoś drogiego materiału.
- Eeee... ale jak ty co tu?
- Aleee pan pokazał temu smokowi! Tak grzmotało! Kwiczał jak dzika świnia!
- Ahaaaaa.... - Creydenn rozglądnął się wokół siebie. Leżał na rzeźbiony łóżku umiejscowionym w niewielkiej, skromnie urządzonej komnacie. - Co się właściwie stało? - spytał wolno odrywając wzrok od jedynego okna w pomieszczeniu.
- Nie pamiętacie panie? Ja tu zaraz wszystko opowiem! Nadleciał ten smok i jak nie...
- Eeee... jednak sobie przypominam... tak, tak już pamiętam.. -  przerwał szybko drow
- Jak se życzycie panie! Jo niech pan pamięta zawsze do usług! - wieśniak wyszczerzył żółte zęby w uśmiechu.
No tak... zębów nie umył...
- Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
- W pałacu panie! W pałacu!
- Eeeeee...?
- No bo jak pan wtedy zemdlał to przyszła po pana Gwardyja Królewska. A mundury to takie pikne mieli! Ale wracając do rzeczy to pana zabrali i do pałacu zanieśli. No ale co dalej było to nie wiem, bo dopiero teraz mnie wpuścili!
- Ahaaa.... zaraz... gdzie moja różdżka?
- No bo ona... to tak jakby... no... spadła... i się... rozbiła jakby... - mruknął jąkając się wieśniak.
- Ech... no świetnie... - westchnął Creydenn.
- Wybocz mi panie – wieśniak padł na kolana i zaczął chlipać – jo żem chcioł ratować ale się nie dało! Poleciała jak błyskawica...
- Daj spokój nic się takiego nie stało – skłamał szybko Creydenn.
- No... noprawdę? - wieśniak spojrzał na czarodzieja oczami pełnymi łez.
- Naprawdę, naprawdę – drow podniósł się na poduszkach.
Wieśniak wstał szybko, otarł oczy, a głupkowaty uśmiech powrócił na jego usta.
- Aaaaa... panie ja miałem jeszcze coś przekazać – chłop podał Creydennowi jakiś list zapieczętowany pieczęcią z wosku. - To panie trzymajcie się zdrowo... bo na mnie pora... ziemnioki trza wysadzić... -  wieśniak uśmiechnął się głupio do drowa i ruszył do drzwi.
- Eeee... tak bywajcie bywajcie... i dziękuję. - Creydenn uśmiechnął się sztucznie. Poczekał jeszcze chwilę aż kroki chłopa ucichną i przełamał pieczęć.

* * *
„Do Szanownego Mistrza Creydenna.

Zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą. Jako iż Władca Goddard wyraża chęć spotkania z Panem serdecznie powiadamiam i proszę o stawienie się w sali tronowej gdy tylko poczuje się Pan na siłach.

                                                                           Z wyrazami szacunku Główny Sekretarz.”


Drow podrapał się po głowie zastanawiając się o co tak właściwie chodzi, na pewno nie o zwykłą pogawędkę. Powoli wstał z łóżka i chcąc nie chcąc wcisnął na siebie przygotowane już odświętne , chociaż z punktu widzenia Creydenna idiotyczne, ubranie. Nie zwlekając dłużej wyszedł z komnaty. Był w zamku tylko raz, gdy król zaprosił go do zamku tuż po przybyciu do Goddard wtedy dogadali się co do „funkcji miastowego czarownika”, mimo to bez problemów dotarł do sali tronowej po drodze spotykając jak zwykle gdzieś spieszących się dworaków. Przed ogromnymi drzwiami prowadzącymi do sali tronowej stało dwóch strażników podejrzliwie przypatrujących się nadchodzącemu. Creydenn szybko pokazał im list. Po przeczytaniu strażnik, którego drow wziął za dowódcę powiedział parę słów do towarzysza i zwrócił papier czarodziejowi. Strażnik nakazał gestem by Creydenn ruszył za nim, po czym otworzył drzwi, przepuścił drowa i z powrotem zamknął. Znaleźli się, tak jak czarodziej podejrzewał w ogromnej sali z kamienną posadzką. Sufit pokryty płaskorzeźbami podtrzymywały wysokie, potężne filary. Przy końcu sali stał piękny tron a na nim siedział władca Goddard – szczupły człowiek w średnim wieku. Ubrany był w niebieskawe szaty, a jego czoło zdobiła złota korona. Gdy zobaczył Creydenna leciutko się uśmiechnął i przyjął majestatyczną pozę. Dotarli do tronu, strażnik przyklęknął z szacunkiem i odszedł w stronę swojego posterunku przy drzwiach, a Creydenn ukłonił się.
- Witaj mistrzu witaj! -  powiedział głośno król.
- Witaj królu. - mruknął drow bez entuzjazmu co jednak doskonale ukrył uśmiechając się nieszczerze i wstał.
- Bardzo się cieszę widząc cię w dobrym zdrowiu. -  zaczął i po chwili namysłu dodał – myślę ze nie będziemy tu rozmawiac, przejdziemy do moich prywatnych komnat, mam nadzieję ze się zgodzisz.
- Oczywiście... jak sobie życzycie, panie.
Król wstał z tronu, podszedł do Creydenna, mruknął coś w stylu „tędy proszę” i podreptał za tron. Mag ruszył za nim i po chwili stali przy dębowych drzwiach. Władca wydobył z wewnętrznych kieszeni swojej szaty srebrny klucz i otworzył drzwi. Przeszli przez nie obaj po czym król tak samo jak przedtem strażnik dokładnie zamknął drzwi. Następnie ruszyli w górę spiralnymi schodami, tym sposobem znajdując się przed kolejnymi drzwiami, które pokonali jak poprzednie. Na początku Creydenna oślepiło słońce, które wpadało do komnaty przez trzy okrągłe okna. Po chwili jednak jego oczy przyzwyczaiły się i zobaczył piękno komnaty. Na całej podłodze rozłożony był niebieski, miękki dywan, przy jednej ścianie stała wielka  szafa a na jej półkach spoczywały grube księgi oprawione w skórę, przy drugiej zaś ulokowane było potężne, rzeźbione łoże. Przy środkowym oknie na końcu komnaty stał dębowy stół a przy nim dwa krzesła. Zajęli je i przeszli do rozmowy.
-  I wreszcie możemy porozmawiac na spokojnie... -  rozpoczął król – myślę ze już najwyższa pora byś dowiedział się po co tak wogółe to jesteśmy...
-  Niech zgadnę – uśmiechnął się lekko Creydenn –  to pewnie wszystko przez tego smoka?
-  Istotnie – potwierdził król kiwając głową – więc skoro już wszystko wiemy o przyczynach porozmawiajmy o skutkach. Smok przez niecałą godzinę zniszczył pół miasta. Mimo że go przegoniliście mistrzu to on dalej siedzi w swojej norze i już pewnie obmyśla co zniszczyc następny razem, bo następny raz będzie – to wiem na pewno. Nasuwa się prosty wniosek – nie możemy na to pozwolic. Dlatego też smoka trzeba będzie ubic, inaczej się nie da.
-  I... ja mam to zrobic? - przerwał z powątpiewaniem drow.
-  Hmm... istotnie nasunęła mi się taka myśl... - mruknął zirytowany władca.
-  Aż takiej mocy to ja nie posiadam – powiedział rozbawiony mag – aczkolwiek miło mi że aż tak mnie cenicie.
-  Istotnie, nie wątpiłem nigdy w waszą moc mistrzu ale nie miałem zamiaru was posłac tam samemu.
-  Więc z kim?
-  Zbiorę najlepszych wojowników w królestwie, oczywiście będzie również zapłata... i to niemała... sto milionów aden na wstępie. - uśmiechnął się król zadowolony że może pochwalic się swoimi bogactwami.
Creydenn zamyślił się, co władca natychmiast zauważył.
- Spokojnie, dam ci tydzień do namysłu, sam zdecydujesz – ponownie uśmiech wstąpił na twarz
króla.
- Dobrze, zastanowię się nad waszymi słowami panie i dam odpowiedź... za tydzień. A, jeszcze... czy mógłbym odzyskac swe szaty z powrotem?
- Oh, tak oczywiście już wysyłam kogoś po nie. Zostaną ci dostarczone do komnaty mam nadzieję ze poczekasz chwilkę?
-  Oczywiście.
Wrócili do sali tronowej gdzie król nakazał jednemu z sług iśc po szaty Creydenna. Mag ukłonił się i pozdrowił króla, który odwzajemnił się „Bywajcie w zdrowiu mistrzu”. Ruszył do swojej komnaty gdzie poczekał chwilę i w końcu otrzymał swoje szaty w, które szybko się przebrał. Już przebrany nareszcie wyszedł z pałacu i ruszył do swojej wieży.
« Ostatnia zmiana: Październik 21, 2008, 05:47:22 pm wysłana przez Lama Pidżama »


  • Banned
  • Wiadomości: 22

  • Pochwał: 0

  • Jestem niezbanowalny
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #29 dnia: Styczeń 20, 2009, 09:23:54 pm »
                          Dzieje Cralina

                                           Prolog

-Ognisko już dogasa!- Powiedział Mestre.
-Hmm,to dobra chwila na opowiadania...- roześmiał się Grantor.
-Opowiadania?Kto zacznie?- zapytał Mefi.
-Haha,Grantor to tylko tak powiedział...- Uśmiechnął się Cralin.
-Ale jeżeli już o tym mowa...Cralin zawsze intrygowało mnie twoje pochodzenie.- Powiedział Grantor.
-Heh,to długa historia.Mogę ją opowiedzieć.- Odpowiedział Cralin.
-Opowiadaj.- Zakończył Grantor.
Wtedy Cralin dorzucił drewna do ogniska.
-A więc słuchajcie!

                                        Rozdział 1
                                           Girimoni Maestro Aster
                                   

Ponad 5 tysięcy lat temu żył pewien krasnolud- Grimoni. Był on najlepszym kowalem swoich dziejów. Wykuwał najlepsze ostrza,zbroje,groty. Nie było lepszego. Ludzie mówili na niego Maestro. Słuchał on króla Baiuma- Władcy Aden. Baium zlecił Girimoniemu zbudowanie pewnego budynku.
-Girimoni,podejdź!- Zawołał Baium
-Tak panie.- Odpowiedział Girimoni.
-Masz za zadanie zbudować laboratorium.
-Tak panie,ale jest mały problem.
-O co chodzi?
-Skończyły się materiały.
-To idź i je kup!- Zezłościł się Baium.
-Tak panie.- Zasmucił się Girimoni.
Girimoni wiedział ,że wszystkie materiały ukradli ludzie. Był zły, że zawiedzie swojego pana. Nic innego mu nie pozostało niż tylko zginąć. Próbował kupić od ludzi, wymienić, a nawet kraść. Nic nie wychodziło.
Gdy szedł do Aden,do swojego pana jego wzrok skierował się ku pięknej krasnoludzkiej pięknośći. Od razu się zakochał. Podszedł pod nią i powiedział dzień dobry. Ta się uśmiechnęła i uciekła. Girimoni już jej nie znalazł. Poszedł do Zamku.Baium zrobił się cały czerwony.
-Gdzie byłeś!?- Wykrzyczał Baium.
-Chciałem zdobyć trochę materiałów od ludzi...- Odpowiedział Girimoni.
-Od ludzi!?To krasnoludy już straciły wszystkie materiały?- Zapytał Baium.
-Ludzie ukradli,próbowaliśmy walczyć ale z nimi byli orki,nie mieliśmy żadnych szans.- Westchnął Girimoni.
-Wyśle do ludzi mojego najlepszego dyplomatę.- Odpowiedział Baium i uśmiechnął się w stronę Girimoniego.
-Wybacz za moją złość. Moja córka uciekła.
-Nie gniewam się panie. A jak się będzie nazywało to Laboratorium?-Zapytał Girimoni.
-Korasnori Sena.-Odpowiedział.

                                            Rodział II
                                      Małe komplikacje.

Po 10 latach budowania,w końcu udało się zbudować laboratorium. Król Baium był szczęśliwy. Girimoni dostał dużo złota. Został bogaczem. Każdy w jego obecności bał się coś powiedzieć.
A więc gdy Girimoni był bogaty. Coraz lepiej mu szło. Wkońcu wyrobił zbroję niepowtarzalną. Zbroję której nic nie zniszczyło. Nazwał tą zbroje :"Dynsty Armor". Zadowolony swoim dziełem pobiegł do laboratorium Korasnori Sena. Gdy był już u bram odepchnął go wielki wybuch. Poleciał 50 metrów w tył .Pół przytomny leżał na ziemi. Myślał, że umrze, ale poczuł się lepiej. Wstał i zobaczył trzy kobiety-ludzką kobietę,krasnoludzką piękność i elfkę. Krasnalka to jego wymarzona kobieta.
-Nic ci nie jest?-Zapytała krasnalka.
-Nie ,nic dziękuje za pomoc.-Odpowiedział.
-W laboratorium coś wybuchło!.-Wykrzyczała Elfka.
Jak to elfka blondynka najpóźniej zakapowała- Śmiał się Cralin.
- Tak w ogóle, to cześć. Jestem Tamara. - przedstawiła się krasnoludzka piękność.
- A ja Samanta - po niej podała Girimoniemu rękę ludzka kobieta.
-  Mnie z kolei zwą Agnor - oznajmiła elfka i z błyszczącymi oczami pomogła wstać mężczyźnie. - A jak ty się zwiesz, krasnoludzie?
-Ja Girimoni,miło was poznać. Ale musimy ruszać do laboratorium. Tam jest mój król!-Zmartwił się Girimoni.

                                                   Rozdział  3
                                           Baium- zły pan
                                   

Krasnal i trzy kobiety wkroczyły do laboratorium. W oddali było słychać tylko krzyki i uderzanie mieczów. Grupa po woli wchodziła na górę patrząc uważnie czy nic się nie dzieje.
-Patrzcie!- Pokazała elfka palcem.
Wszyscy stanęli jak wryci. Zobaczyli kałużę krwi która sączyła się z góry. Girimoni bez słowa pobiegł na górę, a kobiety za nim.
-Girimoni, gdzie biegniesz?!- Krzyczały kobiety.
Nagle Girimoni zatrzymał się przed wielkimi drzwiami. Otworzył je delikatnie.
-Girimoni, uciekaj stąd!- Wydobył się przerażający krzyk.
-Władco, to ty?- Zapytał Girimoni cichym głosem.
-Aghhhh!- Rozległ się krzyk.
-Chodzcie tutaj!- Krzyknął Girimoni do kobiet.
Kobiety nie pewnym krokiem weszły na wielki plac. W okół było widać tylko czerwone smugi, niczym mgła. Nagle rozległ się wielki huk i pojawił się przed nimi przerażająco wielki potwór.
-Girimoni, ostrzegałem cię!Teraz zginiesz!- Wykrzyknął Baium i wytworzył wielki wybuch.
Girimoni i inni zaczęli spadać na sam dół. Wszyscy myśleli, że to koniec, ale Girimoni głośno gwizdnął i pod ich nogami pojawił się wielki smok.



Niedokończone, ale piszę powoli ;P Dzięki za porady, chłopaki ;)


  • *******
  • Wiadomości: 1044

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #30 dnia: Styczeń 22, 2009, 09:21:58 pm »
Rozdział 1: Początek


Nazywam się Harman i Jestem królem całego kontynentu Kardo. Dam o swoich podwładnych jak o siebie samego i Jestem gotów oddać za nich życie. W rycerskiej szkole imienia mojego ojca uczy się przyszła elita która będzie bronic i walczyć za swój kraj a jeden z nich zostanie moim następca gdyż ja nie mogę mieć dzieci.
Jeden z najsilniejszych wojowników z mojej osobistej straży donosił mi ze jest grupa uczniów która uważa ze nie ukończy szkoły i ze są słabymi nieudacznikami. Poszedłem sprawdzić jaka jest sytuacja. Jest gorzej niż myślałem oni są załamani i nie wiedzą co mają z sobą zrobić żaden nie jest biegłym użytkownikiem jednej z podstawowych broni.
 Po paru dniach namysłu uznałem ze podniosę ich wszystkich na duchu, zabieram ich na niebezpieczna wycieczkę w góry w których według informacji od podróżników znajduje się ogromny i straszny smok. Po  niezbędnym przygotowaniu, wyruszyliśmy. Było nas ośmiu . Po drodze nie było utrudnień a ja starałem się z każdym z  nich porozumieć jak przyjaciel co w pewnym stopniu mi się udało. Zrozumieli ze w tym kraju nie ma równych i równiejszych. Zaczęli  do mnie mówić mniej oficjalnie ale dalej z lekki dystansem.
 Przed wejściem w ogry ujrzałem potężny wybuch ognia ale chyba tylko ja bo nie zauważyłem na ich twarzach strachu. Po tygodniach wspinania się na gore na której szczytu nie było widać, a legendy opowiadały ze jest tam wspaniale miejsce w którym bogowie się relaksują. Postanowiłem wypróbować ich umiejętności i każdego z nich i przez orlą pocztę wysłałem rozkaz wysłania za nami pościgu złożonego z 3 górskich trolli. Trolle chciały nas zaatakować w nocy, ale umiejętności moich towarzyszy przeczyły wszystkiemu co mówili ich koledzy, jeden wykazał się czujnością zaś drugi męstwem i poświęceniem, reszta nie wykazała się  podczas tej walki, gdyż ta dwójka która walczyła była wyznaczona do pilnowania obozowiska.  Niestety jeden z nas został raniony w twarz, mimo ogromnych leczniczych mocy pięknej elfki Sync na jego twarzy została szepcząca blizna. Reszta nie została obudzona.
 Kiedy nastał świt wybraliśmy się na szczyt. Udało się ! Jesteśmy na szczycie jest tu piękne i wielki jezioro które ma jasno błękitny kolor a dokoła są drzewa i krzewy z zielonymi liśćmi i dorodnymi owocami. Stąd jest widok na całe moje królestwo. Nawet mapy nie przedstawiały ogromu tych terenów. Widać piękne i rozległe lasy, morza , góry i wiele miast. Dzięki temu widokowi wróciły wspomnienia o moim ojcu który był królem 300 lat temu. Rozpaliłem ognisko i zaproponowałem ze opowiem swoją historie która jest bardzo nietypowa.
  -Mój ojciec był człowiekiem którego za przykład starali się brać wszyscy. pomagał chłopom w pracy, a czasem przekazywał im pieniądze. Był uznawany za najpotężniejszego i najlepszego władce królestwa . Miał dwóch synów mnie i cora. Kochałem brata tak samo jak ojciec a brat mnie. Wszystko toczyło się zawsze po myśli taty aż dopóki nie został przeprowadzony zamach przez szlachtę której nie podobały się zady mojego ojca.
 Szlachta zaczęła zbiera armie złych stworzeń i otworzyła hordy trolli, orków pod dowództwem chciwych krasnoludów ale jednak nie licznych. Większość tej rasy popierała mojego ojca który udostępnił im kopalnie pradawnego ludu który przez swoje eksperymenty stworzył wszystkie inne rasy od siebie, lecz ich stworzenia nie były im wierne zniszczyły „rasę doskonałą” a później toczyła się 1000 letnia wojna o żady. Wojnę te wygraliśmy my, ludzie z pomocą elfów. Ale to nie o tej wojnie jest ta historia nie będę o niej opowiadał, ponieważ znam ja tylko z opowieści. Armia szlachty była ogromna. Rozpoczął się wielki marsz milionowa wojowników żadnych pieniędzy i chwały.
 Ojciec był przerażony możliwością zagłady państwa i swojego rodu, więc rozkazał zebrać wszystkich wojowników i wezwać sojuszników do pomocy. Mnie, brata i resztę elity z rycerskiej szkoły wezwano do zamku króla. Król wytłumaczył nam cala sytuacja i powiedział ze to my będziemy elita i to my mamy dostać się do pałacu przywódcy rebelii i go zabić. Zostaliśmy okrzyknięci oddziałem chwały i nasz powrót miał znaczyć zwycięstwo a przegrana porażkę w wojnie.
Przeszlibyśmy przez góry. okrążyliśmy może, przedarliśmy się przez dżungle by ujrzeć najlepiej strzeżona fortece. Hordy orków patrolowały okolice mostowa i wzniesień nie mieliśmy żadnego miejsca dogodnego miejsca do przeprowadzania ataku.
Posłałem orła z listem do ojca z prośba o wysłanie oddziału harpii które mogły by zrzucać z metalowych beczek płonącą ropę. Czekaliśmy tydzień kiedy nagle obudziły nas wrzaski i won spalenizny. To był oddział wysłany do nas przez ojca. Harpie zrzucany płonąca maż prosto w oddziały obronne i na budynki straży. Teraz gdy miasto opanowały pożary uznaliśmy ze czas zaatakować. Niezauważeni przedostaliśmy się pod bramy miasta gdzie czekało na nas 2 strażników . Z nimi nie było problemu ale zdążali podnieść alarm błyskawicznie zebrali się dokoła nas orkowie i zaczęli walkę. Byliśmy wyczerpani. Zginęli wszyscy moi towarzysze poza bratem z którym schowaliśmy się u naszego informatora.
 Po miesiącu leczenia ran nadeszła chwila w której trzeba było zaatakować wroga. Przez jeden dzień unikaliśmy straży miejskiej kiedy to nareszcie stanęliśmy tam. Były to ogromne wrota zdobione zlotem, srebrem i kryształami. Tu już nie było strażników. Postanowiłem wejść, a gdy tylko zbliżyłem się do wrót one się otworzyły za nimi były posagi przedstawiające żywiołaki ognia, ziemi, powietrza i wody.
 Bylem zbyt zafascynowany miejscem w którym przebywam by zauważyć ze posagi obok których przechodzę odzywają i zaczynają śledzić mnie wzorkiem. przy następnych wrotach które wyglądały jak mniejsza kopia tych wejściowych spodziewałem się ze jak tylko podejdę one się przede mną otworzą i rozpocznie się kolejny etap wyprawy. Lecz nie było efektów, gdy się zbliżyłem. Mój brat zaczął krzyczeć żebym się odwrócił, gdy to zrobiłem zobaczyłem ze on broni się przed 2 żywiołakami które przed chwila były posagami, a na mnie leci pozostała dwójka. Uchyliłem się od pierwszego ataku lecz drugi mnie trafił. wyciągnąłem bron i zacząłem się bronic. Walka mimo iż wydawała się prosta a przeciwnik słaby, potyczka się przeciągała. Właśnie wtedy zrozumiałem ze przed wyruszeniem ojciec dal dam kamienie mocy które nas wspomogą. Krzyknąłem do brata aby odskoczył do tylu i przy wykorzystaniu mocy kamieni uderzyłem. Dwa z czterech żywiołaków uległy zniszczeniu, a mój brat zrobił to co ja i walka się skończyła.
Teraz drzwi same się otworzyły i przeszliśmy do kolejnej komnaty gdzie na samym końcu na tronie siedział przywódca rebelii. Jego twarz była  wykrzywiona parszywym uśmiechem a dokoła jego tronu siedziało 10 doskonale uzbrojonych orków. Przywódca i wstał podniósł rękę. To samo wykonały orki tylko ze one zamiast rak wyciągnęły swoje miecze. Powiedziałem cicho bratu ze musimy użyć wszystkich kamieni mocy które mamy. Orki zaatakowały. Były szybkie i miały brutalna sile dzięki której po jednym ciosie mieczem straciłem na chwile równowagę. Walka była bardzo ciężka a wszystkie kamienie były tak wykorzystane ze zmieniły się w proch wyleciały nam z sakiewek i zebrały się małą kule w powietrzu . Kula ta zaczęła świecić i wyszły z niej duchy naszych przyjaciół poległych w walce. Wyciągnęli swoje bronie i błyskawicznie unicestwili wszystkich naszych przeciwników. Aż nagle karim podniósł druga rękę wypowiedział parę slow i duchy zniknęły. Wyciągnął swoja broń i uderzył mnie w głowę powalając na ziemie. Straciłem na parę chwil przytomność.
 Kiedy się ocknąłem zobaczyłem mojego brata przeszytego włócznia na wylot leżącego na ziemi. Miał rękę wyciągniętą w moja stronę i szepnął „kocham cie bracie walcz dla mnie i wygraj”. Nie wiedziałem co robić. Poddać się? Udać śmierć? a może wstać i walczyć dalej? Postanowiłem walczyć. brat we mnie wierzył, wierzył we mnie ojciec i cały nasz naród wstałem podniosłem bron brata. I zacząłem walkę. Jego ataki byty nieprzewidywalne i potężne. atakował tak szybko ze moim jedynym wyjściem był atak. Użyłem zaklęcia oślepiającego. Trafiło i na chwile oślepł. odciąłem mu jedna rękę która w sekundę po odcięciu się spaliła pięknym niebieskim ogniem. Następnie odciąłem druga rękę, a on padł na kolana i błagał o litość. Krzyczał że zrozumiał swój błąd, ze wie ze źle zrobił. Nie słuchałem go,  miecz położyłem na jego ramieniu i odciąłem głowę. Ciało przywódcy eksplodowało z wielka silą. energia wybuchu rzuciła mną o ścianę a reszta komnaty się zawaliła. Bylem zrozpaczony szukałem ciała brat i przez ramie poczułem lodowaty oddech to był duch mojego brata który mówił mi ze nie ma sensu żebym ja szukał jego ciała. Zgodziłem się z wolom brata i wezwałem potężnego orla na którym wróciłem do ojca.
 opowiedziałem mu o wszystkich tych wydarzeniach o on nawet nie drgną. Lecz udało mi się zauważyć ze zbieraj mu się łzy w oczach, a zaraz po tym opowiedział mi co się wydarzyło. Nasi sojusznicy odpowiedzieli na wezwanie przeciwko wielu milionowym oddziałom wroga stanęła  miliardowa armia złożona z najróżniejszych stworzeń. Bitwa była okrutna i krwawa. Wiele naszych ludzi zginęło i ucierpiało w tej wojnie a batalia została stłumiona. W miesiąc później odbył się pogrzeb mojego brata i pośmiertne odznaczenie naszych towarzyszy. Ojciec wygłosił piękna mowę o różnicy pomiędzy bohaterstwem a zwykłą walką w służbie państwa. Podczas tej przemowy ojciec rzekł do mnie „synu, podejdź” i tak też zrobiłem następnie kazał mi uklęknąć i powiedział „Od dziś ty jesteś królem, od teraz ty sprawujesz władzę i trzymasz cały kontynent w swoich rekach, od ciebie zależy co z nim uczynisz” od tamtego czasu jestem królem a ojciec zmarł niedługo po mojej koronacji
-Skończywszy cala swoja historii zapytałem czy moja historia jest fascynująca. Wszyscy milczeli aż w końcu wstała Sync podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno i ze łzami w oczach przeprosiła ze to ze była fałszywa i ze chciała uciec od służby dla kraju przy którego tworzeniu poległo tak wielu. Następnie spojrzałem na potężnego uczestnika naszej wyprawy który był najsprawniejszy, najsilniejszy i nie ujawnił swojego imienia. Zapytałem czy on również mógłby opowiedzieć swoja historie, skinął głowom i powiedział ze opowie ale najpierw się przedstawi, uklęknął przede mną i powiedział
-jestem david a ci stojący za mną to są moi  bracia i siostry. Zostaliśmy przy porodzie oznakowani złotym mieczem, każdy w innym miejscu, a następnie rozdzielono nas
 wszyscy byli bladzi i zamyśleni a następnie wszystkie spojrzenia zatrzymały się na davidzie. On poruszył ręka żeby nikt nic nie mówił i zaczął wyjaśniać
-kiedy miałem 10 lat moja przybrana matka złamała przysięgę milczenia i wszytko mi wyjawiła. Powiedziała ze mam siedmioro rodzeństwa i każde z nich ma przeznaczone zostać księciem królestwa Kardo początkowo nie dowierzałem w jej słowa ale później na jej ciele zaczęły pojawiając się dziwne znaki. Mówiła mi ze to jest kara za złamanie przysięgi i ze będą rosły, i kiedy ich gałęzie dosięgną serca umrze. Chciałem jej pomóc, leczyłem ale nic nie pomagało. Moja wiara w jej słowa urosła kiedy zmarła a mnie wcielono do nowej drużyny. U wszystkich był ten sam znak co u mnie”
po tych słowach wszyscy usiedli i zaczęli przyglądać się częściom swojego ciała na których były magiczne znamiona, a david mówił dalej
-teraz wiem ze kiedy zbliżę się do tronu pieczęć zaczyna dziwnie błyszczeć. Teraz wiem ze to nie bez powodu. Jedno z nas zostanie królem a reszta podzieli królestwo między siebie. Ale nie możemy konkurować między sobą, musimy coś uzgodnić” zaprosił rodzinę w krąg i zaczął coś mówić, a ja dalej nie wiedząc co się dzieje zacząłem sobie wszytko wyjaśniać w głowie, ze to oni mnie zastąpią. Wstałem podszedłem i powiedziałem „ jedno z was mnie zastąpi, i mam nadzieje ze będzie to najmężniejszy i najuczciwszy z was”
po czym się odwróciłem i siadając na pobliskim kamieniu oglądałem gwiazdy. Następnego ranka gdy się obudziłem trzeba Dylo iść dalej. Tym razem wszyscy ze sobą rozmawiali otwarcie. Zaczęło mnie coś parzyć w stopy. Ujrzałem gigantyczny grzyb z ognia i rozwścieczonego smoka pod którym tłumią się ludzie z bronią i go atakuje. Smok zabił wszystkich, po czym ruszył w naszym kierunku. Podniosłem rękę i powiedziałem
-jako król królestwa Kardo informuje cie że nie przybyłem by walczyć, leczy by rozmawiać”
smok się zatrzymał a jago oczy zmieniły kolor ze wściekle czerwonego na zielony, zwinął skrzydła i przemówił 
-byli tutaj liczni rycerze i szlachcice z innych krajów lecz żadne nie chciało rozmowy każdy z nich mnie obrażał i wyzywał na pojedynki. Ale ty jednak jesteś inny z twojego serca nie czuje strachu lecz dobro które chce pogodzić wszystkie stworzenia. A więc mów słucham cie”
 po chwili namysłu odpowiedziałem mu
-nie przeszkadzasz mi anie żadnemu mieszkańcowi mojego królestwa. Przybyłem z chęcią złożenia ci propozycji. Zechciał byś być moim poddanym, być obywatelem mojego państwa”
smok odpowiedział
-nie zostanę akceptowany ludzie mnie nie nawiedzą i się mnie boja. Moi przyjaciele mówili ze w waszym państwie są również elfy. Czy jest w śród nich jakiś członek rodu „mito”.
W tym momencie sync wystąpiła przed nasza grup i powiedziała ze jest ostatnia członkinią tego rodu. Smok znowu rozwinął skrzydła i zmienili kolor oczu na czerwony
-a więc zginiesz i zakończysz żywot swojego rodu tak jak twój rud zniszczył cala moja rodzeni”
błyskawicznie pociągnąłem sync za plecak stanąłem przed nią i powiedziałem ze ona jest ze mną i nie ma nic wspólnego z wojna między smokami a elfami. Odepchnęła mnie i powiedziała ze jest gotowa zginać w walce za swój rud. Smok zionął ogniem a następnie przybrał postać bardziej podobna do ludzkiej. Miał tylko małe skrzydła ogon i łuski. Wyciągnął zza pleców miecz i wycelował w sync. Zaczęli walczyć a ich ruchy były tak szybie ze nie nadążałem. Po paru minutach ranny smok i ledwo stojącą na nogach elfka rzuciła ostatnie zaklęcie które przebiło serce smoka a smok chwile przed tym zrzucił zaklęcie które przeszyło sync. Smok padł na ziemie nie żywy a ona upadla na kolana ciężko dysząc. Zawołała mnie do siebie, zaciela mówić
-kocham cie... mój duch będzie przy tobie... ale ciało nie”.
 Zaczerpnęła oddechu i dokończyła
-teraz ty będziesz 7 właścicielem znamienia”
przyciągnęła mnie pocałowała, i upadla nieżywa. Zacząłem krzyczeć, nie wiedziałem co robi. W kocu złapałem ja za rękę i powiedziałem do ucha „ tez cie kocham”. reszta wędrówki przebiegła w ciszy po powrocie do miasta nie ujrzeliśmy tego wspaniałego miasta co przed wyjściem. Wiele domów było spalone a z zamku zostały zgliszcza. jeden z mieszkańców powiedział ze to były orki, cale mnóstwo tych barbarzyńców

Rozdział 2: Wojny orków

 Od ataku orków minęło już 5 miesięcy. Nikt nie zna powodu ich ataku oraz aktualnego położenia armii. Zapadli się pod ziemię nasi zwiadowcy przeszukali już pół królestwa a dalej ani śladu po orkach poza zniszczonymi miastami. Zmierzamy teraz w stronę miasta w którym miało stacjonować sześć oddziałów straży królewskiej.
 Dotarliśmy do miasta. Tutaj jest strasznie. Dokoła są góry z ciał orków i mojej straży. Co się z nimi stało? kto ich powstrzymał i wybił co do jednego? Przechodząc przez centrum miasta dało się zauważyć młode nudlle.
 Były to stworzenia o szarej, pomarszczonej skórze i dużych, żółtych oczach. Żyją one w starych budowlach i kanałach. Trudnią się usuwaniem ciał, grzebaniem zmarłych i innymi czynnościami przykrymi dla ludzi.
Po dotarciu do zamku znaleźliśmy w lochach niedobitki oddziałów obronnych. Wyleczyliśmy ich rany i odszukaliśmy mieszkańców którzy schowali się w pobliskim lesie. Wybrali swojego przedstawiciela do rozmowy ze mną. Stanął przede mną i powiedział
-zostaliśmy ostrzeżeni przez zaprzyjaźnione plemię nudlli. Za co jesteśmy im wdzięczni. Ale każdy który umiał walczyć został w mieście. Każdy z nas tutaj obecnych stracił kogoś bliskiego. Ja straciłem 3 synów. -Powiedział przedstawiciel. Postanowiłem zapytać kiedy przybyli.
-Kiedy zaatakowali orkowie? -zapytałem.
-dwa dni temu. -Odpowiedział przedstawiciel
Nie wiedziałem co powiedzieć, było mi ich żal. Jako król mam obowiązek zadbać o pamięć wojowników walczących w tym mieście. Postanowiłem pocieszyć mieszkańców. Wszedłem na pobliski kamień i zacząłem mówić
-Każdy z poległych tutaj wojowników zostanie odznaczony Medalem Honoru i Medalem Waleczności. Każdy z nich jest bohaterem. Żaden nie uciekł uznał ze powinien walczyć w obronie miasta i za to ich zachowanie będzie zapisane w kartach naszej historii. A teraz uczcijmy ich pamięć! -Krzyknąłem i ukłoniłem się składając ręce na sercu.
Teraz nadszedł czas dowiedzieć się co tu się wydarzyło. Jeden z rycerzy powiedział.
-To była okrutna masakra. Nasi ginęli jeden za drugim bezskutecznie próbując zatrzymać hordy bezlitosnych potworów. Nagle niebo się rozstąpiło i z samego środka idealnie okrągłej wyrwy w chmura wystrzelił promień światła który uderzył w punkt dowodzenia orków. -Na chwile przerwał. Wstał, podniósł rękę i wskazał palcem krater dookoła którego nadal leżały ciała orków. Rycerz zaczął mówić ponownie
-tam uderzył promień. A potem z nieba zeszły piękne istoty, było ich 13. miały skrzydła, mleczno białą skórę i piękne niebieskie oczy. Wszystkie wyciągnęły broń i rozpoczęły wspólna obronę miasta razem z nami. Po godzinach ciężkiej walki, niebo ponownie się rozstąpiło i zeszła z niego jedna ogromna istota i rozkazała swoim aniołom gonić resztę orków aż do granic państwa. -na chwile mu przerwałem i zadałem pytanie.
-Czy wiesz co to były za istoty ? Może pradawni! -I zaczął mówić dalej. istoty te jeszcze nie wróciły ale ich przywódca jest ukryty w najgłębszej komnacie zamku. Zaprowadzę tam pana. -Poszedłem za nim bez wahania. Na miejscu był ogromny człowiek ubrany na biało. Zapytałem go kim jest a on powiedział.
-Jestem twoim przodkiem. Jestem bogiem nieba i ziemi, patronem twego kraju. Już wiesz kim jestem ? -Nie wiedziałem co powiedzieć. W głowie miałem mnóstwo pytań. A on się uśmiechnął i rzekł.
-Twoja matka nazywała się Helena a ja jestem jej przodkiem, ona była boginią która strzegła twojego ojca. On ja poznał, a ona bardzo go kochała wzięli ślub i urodziłeś się ty, a twój brat został przez twoich rodziców przygarnięty. Masz w sobie zapieczętowane boskie moce które odziedziczyłeś po matce. Ach tak! Myślę że chciałbyś poznać jej historię. Jej kariera patronki królów zaczęła się wtedy kiedy wasza rasa przejęła kontrole nad mocarstwem. Ona zobowiązała się strzec króla przed zdrajcami i być jego dobra radą. Aż w końcu król nabrał doświadczenia, a jego patronka miała znaczenie tylko symboliczne. Kiedy doszło do zdrady ona zamknęła się w mieczu twojego brata. Pomogła ci w walce z przywódcą rebelii. A teraz żyje w tobie jej dusza. Jeżeli chcesz zdjąć pieczęć musisz udać się do tajemniczej gildii magów która znajduje się w samym środku państwa orków. Musisz udać się tam sam.- Po tych słowach już nikt się nie odezwał.
 Na drugi dzień powiedziałem swojej drużynie z którą miałem odbyć prostą wycieczkę w góry ze muszę samotnie wyruszyć do państwa orków. Pożegnaliśmy się. Poczułem przeszywający ból serca i wyruszyłem. Droga do granicy nie była trudna, lecz dopiero po przejściu przez góry zobaczyłem że czeka mnie mordercza podróż.
Starałem się unikać walki lecz tym razem mi się nie udało. Był to sam król orków który wyczuł moja obecność. Wyszedł z powozu ciągniętego przez wielkie wilki. Poszedł w moim kierunku i zaczął mówić.
-W tym kraju nie jesteś mile widziany. opuść nas albo cie zabije
wstałem wyciągnąłem miecz i ruszyłem do ataku. Mój pierwszy cios został sparowany a drugiego uniknął bez problem. Powiedział ze jestem żałosny i że mój poziom nie dosięga jego szeregowcom. Wściekłem się ścisnąłem mocno miecz zamknąłem oczy i zaatakowałem. Oślepił mnie blask mojego miecza który teraz miał złotą aurę taką jak cale moje ciało poczułem wielki przypływ mocy i ruszyłem ponownie do ataku. Ta siła jest niesamowita! Przeciąłem jego miecz w pół i raniłem w twarz. Lekceważącym tonem powiedziałem.
-Nie oceniaj mnie zbyt szybko. Tym razem puszczam ci wolno, ale następnym zabije.
On i jego ludzie uciekli w popłochu. Reszta podroży przebiegła bez podobnych incydentów. Właśnie stoję przed budynkiem wskazanym przez boga.



pisze rozdział 3 ;p i nie zabijcie mnie za znaki interpunkcyjne


  • Wiadomości: 57

  • Pochwał: 3

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #31 dnia: Styczeń 27, 2009, 07:08:36 pm »
Opowieści z Górniczej Doliny

Tom I: Spadkobierca wiedzy

Wprowadzenie

   Ernest szedł spokojnie drogą w kierunku kolejnego miasta Myrthany. Nie obchodziło go kto będzie nim rządził, ponieważ wszyscy na tym kontynencie go znali z jego opowiadań. Spodziewał się, że większość mu nie wierzy ale radowała go myśl, że są nie liczni którzy będą znali prawdę. Spełniał też swoje zadanie które wydał mu jego przyjaciel i mentor.
Idąc dalej usłyszał za sobą krzyki i spostrzegł biegnącego człowieka:
-   Zaczekaj! Wędrowcze zaczekaj!
-   O co chodzi?- zapytał Ernest gdy nieznajomy już się zbliżył.
-   Czy ty jesteś Ernest z Khorinis?
-   Tak to ja a o co chodzi?- zapytał zaciekawiony. Nie bał się ataku ze strony przybysza, ponieważ szkolił go najlepszy wojownik wszechczasów.
-   Mam dla ciebie list od Rothusa syna Rhobara, króla wschodnich prowincji. Czy zechcesz go przyjąć?
-   Oczywiście. Jestem ciekaw czego ode mnie mógłby chcieć król wschodnich prowincji.- Otworzył list i zaczął czytać w myślach:
„                                                                                                     
Zimbewrov 23stycznia 15 roku PB
Erneście!
   Słyszałem o Twoich opowieściach o wielkim, Bezimiennym wojowniku. Słyszałem też, że jesteś w pobliżu moich włości, więc doszedłem do wniosku iż chętnie wysłucham tych opowieści. Jeżeli uznam je za interesujące i godne rozprowadzenia po całej Myrthanie to sfinansuje spisanie ich. Zapraszam Cię do stolicy mojego państwa i najpiękniejszego miasta w całej Myrthanie, Zimbewrov. Jeżeli jesteś zainteresowany wyrusz wraz z moim posłańcem, on wie co ma czynić. Z pozdrowieniami
                                                                                                                                  Król Rothus                         "
   Ernest zamyślił się i spojrzał na posłańca. Był to chudy i wysoki chłopak w wieku może piętnastu lat. Był ubrany w poszarpane i zniszczone ubranie. Bez broni, bez jedzenia a także jak zauważył bez żądnych pieniędzy.
-   Umiesz czytać albo pisać?- zapytał się Ernest
-   Tak umiem czytać i pisać. A o co chodzi?
-   Poszukuje pomocnika, który robiłby notatki. Twój król złożył mi ciekawą propozycję zapisania moich opowieści ale do tego potrzebuje osoby która sporządzałaby notatki.
-   Nie wiem czy będę mógł. Jestem własnością mojego króla.-powiedział z wyraźnym smutkiem na ustach.
-   Czyli jesteś niewolnikiem?!- zapytał oburzony. –Jak masz na imię?
-   Daren.
-   Czy jeżeli wykupię cię od króla to zgodzisz się dla mnie pracować i mi pomagać?- zapytał oburzony i trochę zły Ernest. Uważał, że nie powinno istnieć coś takiego jak niewolnictwo. To prowadzi do bardzo nieprzyjemnych skutków m.in. rebelii, buntów i masowych morderstw. Mimo, że nie mówi się o tym głośno to istnieją.
-   Tak, tak! Oczywiście!- zaczął skakać, śmiać się i płakać z radości.
-   Dobrze więc. Wyruszajmy do Zimbewrov. Musimy jednak zahaczyć o jakieś miasto lub pole ziemskie i zaopatrzyć się w pożywienie. A także kupić dla ciebie jakieś lepsze ubranie.
   I tak rozpoczęła się podróż Ernesta i Darena.

Rozdział I: „Podróż do Zimbewrov”
Mijały dni podróży w czasie których Ernest dowiedział się paru interesujących rzeczy o Darenie. Okazało się, że jego ojciec w przeszłości był właścicielem wielu hektarów ziemi lecz niestety było to w czasach gdy rządzili orkowie. Po zdobyciu władzy przez nowego króla oskarżono jego ojca o kolaboracje. Było to kłamstwo, po prostu nowy rząd szukał sposoby do jak najtańszego upaństwowienia ziemi chłopów. Jego ojciec, po którym nosi imię został oskarżony i skazany na śmierć, a jego rodzina miała stać się niewolnikami. Parę miesięcy później król został zabity. Niestety jego jedyna rodzina, czyli ojciec i matka już nie żyli, a on trafił w ręce okrutnego handlarza niewolnikami. Po paro miesięcznej tułaczce w roku 4 Po Bezimiennym został sprzedany ówczesnemu królowi wschodnich prowincji. Dbał on przez niego przez pół roku, ponieważ potem zmarł. Przez te pół roku opieki Daren nauczył się czytać, pisać i tako jako posługiwać mieczem i łukiem. Król dbał o niego jak o syna. Przez te pół roku syn króla, teraźniejszy władca zapałał do niego wielką nienawiścią. Po śmierci Rhobara III został wysłany do prac przy odbudowie królestwa. Była to ciężka i darmowa robota. Przez osiem i pół roku harował jak wół i podupadł sporo na zdrowiu. Pod koniec 13 roku PB uratował życie jakiemuś paladynowi który został napadnięty znienacka przez bandytów. Daren uratował go i opatrzył. Paladyn jak się okazało był bliskim przyjacielem króla Rothusa i wyprosił u niego zrobienie z Darena posłańca. Rothus po części się zgodził. Zrobił z niego posłańca ale dalej pozostawał niewolnikiem. Przez dwa lata swojej już przyjemniejszej katorgi dostał trzy zadania które bardzo dobrze wypełnił. To było jego czwarte i jak na razie najprzyjemniejsze.
Po dwunastu dniach drogi dotarli do małej wsi zwanej Hax. Tam też postanowili odpocząć dwa dni i zakupić w  między  czasie odpowiednie artykuły do dalszej podróży. Wynajęli pokój w dosyć dobrej tawernie i wyruszyli w poszukiwaniu ubrania dla Darena.
-   Jeżeli któreś ci się spodoba to powiedz na brak pieniędzy nie cierpię.- powiedział Ernest
-   Dobrze. Jednakże mam pewien pomysł odnośnie wykupu mnie z rąk króla Rothusa.
-   Zamieniam się w słuch.
-   No więc kiedy staniemy przed jego obliczem ubiorę się w stare ubranie. To ci pozwoli wynegocjować mniejszą cenę za mnie niż jakbym stanął ubrany w nowe piękne ubrania.
-   Jest to bardzo dobry pomysł. Jeżeli chcesz by cena za twoją głowę była mniejsza to tak też uczynimy.
-   To dobrze. Myślę, że najbardziej podoba mi się ubranie przy tamtym straganie.- wskazał na stragan po prawej stronie. Stała przy nim kobieta. Bardzo piękna ale zmizerniała.
-   Witaj piękna nieznajoma-odezwał się Ernest- jak ci na imię?
-   A po co ci to wiedzieć przystojny podróżniku?
-   Z ciekawości. Jestem zaintrygowany jakie imię mogli nadać rodzice tak pięknej osobie.
-   Nazywam się Synthia.
-   Piękne imię pięknej kobiety. Posłuchaj szukam odpowiedniego ubrania dla mojego nieśmiałego przyjaciela.
-   Jakiego przyjaciela?- w tym momencie Ernest zauważył nie ma obok niego Darena. Rozejrzał się wkoło i zauważył jak Daren oczarowuje młodą ekspedientkę dwa stragany obok.
-   Ach tak. To u niego normalne. Ekonomiczne rozporządzenie czasu. No dobrze. Skoro go nie ma to ja załatwię interes za niego. Za jaką cenę sprzeda mi pani to ubranie?
-   Po pierwsze mów mi po imieniu. Po drugie jeżeli zaprosisz mnie dzisiaj na kolację to sprzedam ci je za 30 piastów.
-   Dobrze a o której skończysz?
-   Kiedy tylko będziesz miał ochotę.
-   Dobrze więc spotkajmy się w knajpie Den Long o 20.
-   To jesteśmy umówieni.
Ernest wziął ubranie, zapłacił i poszedł w kierunku Darena. Miał uradowaną minę. Oznacza to, że ubił dobry interes. A może coś więcej...
-   Wiem, że nie mogę o to prosić ale kiedy ty podrywałeś tamtą kobietę ja załatwiłem na darmowe jedzenie na teraz i podróż. Jest tylko jedno ale...-powiedział Daren patrząc się w ziemię.
-   Słucham. Jestem ciekawy o co chodzi, ponieważ kiedy TY podrywałeś tą panią ja ubiłem dobry interes. Oto twoje nowe ubranie.-odpowiedział Ernest i wręczył chłopakowi ubranie.
-   Dziękuję. Haczyk jest taki, że zaprosiłem tamtą piękną dziewczynę na kolację, a nie mam żadnych pieniędzy. Więc czy dasz mi pieniądze na jakąś choćby najtańszą kolację?
-   Na najtańszą?! Nie przesadzaj. Kobietę trzeba nie tylko oczarować wdziękiem ale i gracją. A więc jeżeli zaprosisz ją na dobrą kolację i ubierzesz ten nowy strój to panna jest twoja. Zresztą ja też idę dzisiaj na kolację. Tak więc nie ma czasu trzeba się iść przyszykować.
   „Bogu niech będą dzięki za oddzielne” pokoje pomyślał Daren. Mimo, że nie udało mu się sprowadzić tu Elizy to spodziewał się co robi Ernest z Synthią, a w takim wypadku on musiałby spać w jakiejś oborze, a tego nie chciał. Musiał przyznać, że ten dzień był naprawdę dobry.
Na następny dzień wraz z Ernestem wyruszyli w dalszą wędrówkę. Nie wspominali o wczorajszym wieczorze. W ciągu trzech następnych dni doszli do stolicy wschodnich prowincji. Nie obyło się jednak bez pewnych komplikacji.
Otóż podczas przeprawy przez jaskinie Tenh zaatakowało ich stado pełzaczy. Na szczęście Daren był już uzbrojony. Mimo że stary miecz nie jest najlepszą bronią to w rękach wyćwiczonego wojownika jest śmiercionośną bronią. Walka nie była długa. Przeciwników było pięciu. Ernest szybkimi sprawnym ruchem odciął głowę jednego stwora, a drugiemu wbił miecz prosto w tył głowy, gdzie jak wiadomo jest najsłabszy punkt pełzaczy. Daren nie był bezczynny i mimo, że nie był tak doświadczony jak jego partner to dawał sobie całkiem dobrze radę. Najpierw rozciął szczękę potwora a potem przez krtań dotarł do mózgu. Drugiemu pełzaczowi wskoczył pod pancerz w taki sposób by nie mógł go dosięgnąć morderczą szczęką i rozciął brzuch wzdłuż jego nici łączących poszczególne płytki. Ernest rozprawił się z ostatnim przeciwnikiem w mgnieniu oka podcinając mu tętnice którą pełzacze mają z prawej strony utwardzonej szyi.
-   Świetnie się spisałeś zabijając te dwa pełzacze. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności szermierczych.- rzucił Ernest rozcinając to kolejne płytki które są niezmiernie cenne, a zręczny kowal za pomocą paru kawałków stali zrobi z nich bardzo wytrzymałą zbroję.
-   Dziękuję. Nie sądziłem, że istnieje osoba która jest w stanie przeciąć tętnice szyjną pełzacza. Przecież to prawie...
-   ...niemożliwe. Tak wiem. Na szczęście byłem uczniem samego Bezimiennego, a on nauczył mnie paru sztuczek.
-   Tego Bezimiennego?- zapytał ze zdziwieniem Daren. Dla niego ten wielki bohater był jak legenda, ponieważ mówiło się o nim różne rzeczy które każdy zmieniał na swój sposób.- Więc opowiadasz historie tego człowieka?
-   Czasami zastanawiam się czy był człowiekiem. Ale odpowiadając na twoje pytanie to tak, opowiadam historie jego i te które kazał mi opowiadać.
-   Czy opowiesz mi je?
-   Oczywiście w końcu będziesz robił notatki do książki.
-   Dobrze. Ruszajmy dalej.
Tak więc po zebraniu wszystkich trofeów ruszyli w dalszą podróż.


Rozdział II: „Czarny wilk”
   Po przybyciu do miasta Ernest i Daren postanowili się trochę odświeżyć. W związku z tym zadekowali się w jakiejś miejscowej karczmie i wyruszyli nad staw, gdzie jak mieszkańcy opowiadali najbezpieczniej się kąpać. Nie zważając na oceny dla tego miejsca postanowili wziąć ze sobą broń, ponieważ jak to miał w zwyczaju mówić Daren: „Wszędzie możesz wpaść na wilka”. Na miejsce dotarli w piętnaście minut po wyjściu z miasta. Zobaczywszy, że nikogo nie ma spokojnie się umyli. Ernest założył nowe ubranie kupione w poprzedniej wsi, a Daren swoje stare i zniszczone ubranie. Nagle zza krzaków wyskoczyło sześć wilków. Wyglądały na głodne i złe. Na nieszczęście Daren stał akurat w tym momencie tyłem do napastnika który nie czekał na inną okazję. Skoczył na Darena i ugryzł go w rękę. Ernest w tym samym momencie odciął głowę swojego napastnika i zamierzał zaatakować następnego gdy zauważył, że jego towarzysz leży na ziemi ciężko krwawiąc. Szybko wyjął z torby małe, bardzo ostre nożyki i zaczął nimi rzucać w atakujące wilki. Wszystkie trafiły prosto w czoło wilka, wbijając się do mózgu. Ernest sprawdził czy ma w torbie zioła lecznicze które dostał od cyganki na drodze. Miał je. „Co za szczęście”- pomyślał. Wyjął cztery listki i obłożył ranę Darena, a następnie podniósł go i zaczął biec w kierunku miasta. Wiedział mnie więcej gdzie jest szpital, a w razie problemów liczył na dobroć mieszkańców. Do miast dotarł w pięć minut. Od razu gdy zauważył ich strażnik przyłączył się do biegu i wykrzyknął szybko:
-   Biegnij za mną! Doprowadzę cię do lekarza.
-   Dobrze! Tylko jak najkrótszą drogą.
Do kamiennego szpitala dotarli w trzy minuty. Lekarz przyjął ich nie zważając na innych pacjentów.
-   Proszę położyć rannego na stole! -wykrzyknął doktor- Kto go ugryzł?
-   Wilk.
-   Gdzie? Przy stawie?
-   Tak.
-   Czy był czarny i miał czerwone kły?
-   Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-   Proszę wyjść. Natychmiast!
Ernest posłuchał się lekarza i wyszedł z gabinetu, a potem ze szpitala. Miał porozrzucane myśli. Gdy się uspokoił zaczął się zastanawiać czemu te wilki były inne od normalnych, oczywiście poza kolorem kłów i ubarwienia. Postanowił to sprawdzić.
   Spodziewał się, że może zostać zaatakowany ponownie przez kolejną watahę wilków, a bez odpowiedniego wyposażenia może zginąć. Ruszył więc do kowala aby złożył mu zbroje z płytek pełzaczy, zwany pancerze z pełzaczy. Wiedział, że wykonanie takiego ekwipunku nie jest tani, na szczęście jego opowieści cieszyły się dużą sławą więc zdołał uzbierać dodatkowe pieniądze. Gdy doszedł do domu kowala zapytał:
-   Czy to dom kowala Fatima?
-   Tak. – odpowiedział młody chłopak w wieku Darena. Był bardzo dobrze zbudowany, nie widać było u niego żadnego zbędnego grama tłuszczu.- Kim jesteś?
-   Jestem Ernest. Czy ty jesteś Fatim?
-   Nie. Jestem Fetim, syn Fatima. Niestety muszę cię rozczarować mojego ojca nie ma w domu i będzie dopiero za dwa tygodnie.
-   To niedobrze. A czy znasz się na kowalstwie?
-   Oczywiście. Mój ojciec jest kowalem i ja idę w jego ślady. A o co chodzi?
-   Czy umiałbyś wykonać pancerz z pełzacza?
-   Tak, myślę że tak ale to będzie drogie.
-   Zapłacę ci 3 tysiące piastów jeżeli uwiniesz się w dwa dni.
-   Nie ma sprawy. Jednakże musisz mieć płytki.
-   Proszę. Za dwa dni ma być gotowe.- powiedział Ernest i odszedł.
Odchodząc odwrócił na chwilę głowę i zobaczył, że chłopak już wziął się do pracy. „Dobrze teraz łuk i strzały” pomyślał Ernest. Wypytał się ludzi czy jest w mieście jakiś łucarz. Ku jego zadowoleniu było aż trzech. Poszedł oczywiście do najlepszego i najzręczniejszego, Hetuma.
-   Witaj, łucarzu.- powiedział na progu sklepu Ernest
-   Nie jestem łucarzem tylko jego synem. Nazywam się Hatum.- powiedział chłopak stojący za ladą.- Mój ojciec wyjechał wraz z przyjaciółmi do pobliskiego miasta, do rodziny. Wróci najwcześniej za dwa tygodnie.
-   Rozumiem. Byłem u kowala. Jego ojciec też wyjechał. Czy znasz się na łucarstwie?
-   Tak. Umiem wykonać prawie każdy łuk. Za dwa miesiące zdaję na mistrza zawodu.
-   To dobrze. Jaki oferujesz najlepszy łuk?
-   A do czego? Albo do jakiej zwierzyny?
-   Czarny wilk.
-   Czarny wilk?! Oszalałeś?!
-   Nie. Chcę zbadać sprawę tych dziwnych wilków.
-   Zrobię dla ciebie łuk z utwardzanej jahoły za tysiąc piastów jeżeli zabierzesz mnie i Fetima ze sobą.
-   Nie boisz się?
-   Nie! Jesteśmy spokojnymi czeladnikami ale w marzeniach chcemy stać się bohaterami.
-   Dobrze więc. Fetim skończy za dwa dni. A ty?
-   Taki sam czas.
-   Świetnie. Spotkamy się za dwa dni i powiem kiedy wyruszamy.
-   Dobrze. Do zobaczenia.
-   Do zobaczenia.
„Młodzież w tym mieście jest co najmniej dziwna ale i użyteczna.”  Pomyślał Ernest. Zaczęło się ściemniać więc postanowił pójść odpocząć.
   Na następny dzień postanowił poszukać zielarki, ponieważ większość z uzbieranych ziół zużył na Darenie. Po krótkiej przechadzce przez targ odnalazł cel swojej drogi, ziele Hasha. Było to najsilniejsze ziele dostępne na rynku, a niektórzy uważają, że i poza nim.
-   Dzień dobry. Chciałbym zakupić pięć korzeni leczniczych.
-   Jakiego ziela?
-   Hashu. Po jakiej cenie jest?
-   Ostatnio mamy małe dostawy tego ziela więc kosztuje aż 300 piastów.
-   Dobrze to poproszę.
-   Proszę bardzo.
Zapłacił i poszedł dalej. Postanowił, że odwiedzi Darena w szpitalu i wypyta czy nic mu nie potrzeba. Gdy doszedł do szpitala zobaczył jak wychodzi pani doktor która przyjeła jego przyjaciela.
-   Witam!- zawołał Ernest.
-   Dzień dobry panu.- odpowiedziała kobieta i podeszla do niego- Czy przyszedł się pan zobaczyć z przyjacielem?
-   Tak. Miałem też zamiar wypytać panią o jego zdrowie. To dobrze, że spotkaliśmy się tu, a nie w szpitalu. Nie lubię takich miejsc.
-   Nie dziwie się. Ale są one dobre i muszą istnieć.
-   Z pewnością. Przykładowo pomogły już mojemu przyjacielowi.
-   Tak. Daren, bo tak się chyba nazywa, tak?
-   Tak. Skąd pani wie?
-   Majaczył przez sen. Jest wytrzymałym człowiekiem i dosyć odpornym na trucizny. Ugryzienie przez czarnego wilka w większości kończy się śmiercią. Mu natomiast udało się przeżyć. To niesamowite.
-   To dobrze, że przeżył. Ale co z nim?
-   W miarę dobrze. Jak na razie śpi ale jeżeli nie pogorszy się jego stan to za dwa dni z czystym sumieniem go wypiszę.
-   To świetnie. A co może mi pani opowiedzieć o czarnych wilkach które Darena?
-   To groźne stworzenia z trucizną której się tak naprawdę nie da wyleczyć. Nie mogłam zbadać nawet jej próbki. Zresztą nigdy nie widział całego okazu. Czasami kły lub pazury przynosili mi łowcy ale nigdy nie widziałam całego okazu.
-   Czy gdybym przyniósł pani martwy okaz tego zwierzęcia znalazłaby pani odtrutkę?
-   Tak i to bardzo szybko. Jestem w tym specjalistką.
-   To świetnie. Mam zamiar zapolować na te stworzenia i przynajmniej część z nich wybić. Jeżeli mi się uda przyniosę pani okaz. To będzie dobra zapłata za pomoc.
-   To bardzo niebezpieczne. Czy idzie pan sam czy z kimś?
-   Z dwoma młodzieńcami, Hatumem i Fetimem.
-   Znam ich. To synowie kowala i łucarza. W razie jakichkolwiek problemów będę w stanie gotowości przez cały czas. Kiedy wyruszacie?
-   Jutro rano lub wieczorem. Poinformuję panią.
-   Dobrze.
„Genialnie, kolejna sprawa załatwiona. Teraz wystarczy odpowiednio się wyspać i rano wyruszyć.”- pomyślał Ernest i ruszył w kierunku karczmy aby odpowiednio odpocząć.
   Rano około 5 spotkał się z Hatumem i Fetimem przed karczmą w której spał. Zanim jednak wyruszyli posłał Fetima z wiadomością do pani doktor, że wyruszają i by była w gotowości do uleczenia każdej choroby. Gdy chłopak już wrócił, wyruszyli. Mimo, że nie zamienili ze sobą ani jednego słowa chłopcy wydawali się podekscytowani. Po godzinnym marszu dotarli w pobliże jeziora.
-   Zanim coś powiem muszę was prosić o ekwipunek który mieliście dla mnie przygotować. –powiedział Ernest
-   Proszę oto twoja zbroja z pancerzy pełzaczy. –odezwał się Hatum i wręczył mężczyźnie zbroje.
-   A oto i twój łuk i strzały. –powiedział doniośle Fetim.
Wszystko wyglądało na dobrze zrobione. Zbroja leżała jak ulał i łuk był genialnie złożony.
-   Dobrze. Polowanie na czarne wilki nie będzie zabawą i musicie wiedzieć i zdawać sobie sprawę, że możecie zginąć.
-   Wiemy o tym –odpowiedzieli mu obaj chłopcy jednocześnie- nie boimy się śmierci i walki.
-   Nie mówcie, że nie boicie się śmierci, ponieważ nigdy nie widzieliście jej podczas bitwy. Nie mówcie też, że nie boicie się walczyć, bo nigdy nie walczyliście z takim przeciwnikiem. Powiedzcie mi czy kiedykolwiek walczyliście chociażby z pełzaczami?
-   Ja nie ale jestem gotów zdobyć nowe doświadczenia. –powiedział spokojnie i z powagą Fetim.
-   Nawet jeżeli będą one skąpane w bólu i cierpieniu? –zapytał Ernest z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.
-   Tak.
-   Świetnie. Mogę szczerze powiedzieć, że jesteś gotów. A co z tobą młody przyjacielu? Czy walczyłeś kiedyś z pełazaczem?
-   Tak… Podczas bitwy z silną grupą pełzaczy mój brat oddał swoje życie by mnie ratować więc nie mów, że nie wiem czym jest śmierć podczas bitwy! –wybuchnął Hatum.- A co z tobą wielki wojowniku czy straciłeś kogoś w walce?
-   Tak. Podczas bitwy o Arkendar, moje rodzinne miasto straciłem całą rodzinę. Zginęła wtedy moja matka, mój ojciec, a także moje dwie siostry. Zostali oni wszyscy zarżnięci przez orki. Więc i ja przyjacielu wiem co to znaczy stracić kogoś w bitwie. –podczas mówienia tego mała, pojedyncza łza zakręciła się w oczach obu przyjaciół, Fetima i Hatuma. Słyszeli bowiem oni o okrucieństwach jakie towarzyszyły napadom orków pod koniec wojny, a historia Arkendaru była skąpana we krwi i zniszczeniu. Jednakże Ernest opowiedział tą krótką historię ze swojego życia bez zająknięcia i ze spokojem w głosie.- Wiem też, że i ty jesteś gotów do walki. Plan ataku jest taki. Stoicie po moich bokach i robicie mniej więcej dokładnie to co ja. Kiedy dojdzie do bitwy nie rozdzielamy się! To podstawowa zasada. Rozumiecie?!
-   Tak!
-   Tak!
-   Ruszamy! –powiedział Ernest i ruszyli w poszukiwaniu grupy czarnych wilków.
Nie musieli długo czekać, ponieważ już pod 15 minutach poszukiwań natrafili na bardzo świeży ślad czarnych wilków. Wiedzieli, że to one ponieważ na odchodach dokładnie widać było czarne kępki włosów. Według pani doktor to znak, że gdzieś w pobliżu jest stado wilków, czarnych wilków, ich zwierzyny.
-   Są gdzieś w pobliżu. –powiedział bardzo cicho Ernest- Rozglądajcie się na boki, jak coś zauważycie to dajcie jakiś cichy sygnał.
Od razu zrozumieli bo tylko przytaknęli. Ruszyli dalej. Po trzech minutach dotarli do wysokich zarośli. Usłyszeli ciche popiskiwania. Byli pewni. To wilki. Zaczaili się przy krzakach. Jednakże to co ujrzeli przed sobą było niewiarygodne. Za krzakami była mała dolina w której leżało i czyściło się nawzajem około 100 wilków. Niestety tak jak Ernest się spodziewał wszystkie wilki były czarne, wiedział też, że bez względu na wszystko muszą teraz zaatakować.
-   To będzie cięższa walka niż przypuszczałem. Weźcie swoje łuki i napinajcie po trzy, cztery strzały na cięciwę, a następnie oddawajcie strzały w jakąś grupkę. Nie patrzcie się czy trafiliście. Wszystko zależy teraz od szybkości z jaką będą uderzały strzały. Ja biorę środkową część tego plemienia. Fetim bierzesz prawą flankę, a ty Hatum lewą. Przygotujcie się. Zaczynamy gdy odliczę do 0. –w tym momencie nałożył cztery strzały na cięciwę, a młodzieńcy poszli za jego przykładem.- 5...4...3...2...1...0!
W momencie gdy wypowiedział ostatnie słowo przy uchu zagwizdały strzały jego towarzyszy. On także wystrzelił. Nie patrzył się co robią Fetim i Hatum tylko strzelał i strzelał. Nie sprawdzał też czy trafia, po prostu brał strzały i strzelał. Nagle usłyszał dwa szybko wypowiedziane słowa.
-   Brak strzał! –krzyknął Hatum.
-   U mnie też! – szybko powiedział Fetim.
W tym momencie gdy Ernest próbował wziąć kolejne strzały do jego mózgu doszła wiadomość, on też nie ma strzał!
-   Mi też się skończyły! –w momencie gdy to wypowiedział zwrócił uwagę na zniszczenia jakie stworzyli w szeregach wroga. Każda strzała trafiła. Ponad 90 wilczych trupów leżało na ziemi, a ostatnie 10 uciekło w popłochu.- Dobrze. Robota wykonana. Zejdźmy tam i pościągajmy skóry. Weźmy co najmniej trzy wilki ze sobą do badań nad odtrutką.
-   Dobrze. Sam udźwignę trzy wilki. Wezmę je i ruszę do miasta by zanieść je jak najszybciej pani doktor. Potem tu wrócę i zaniesiemy skóry do miasta.- powiedział Hatum.
-   Tak ale myślę, że mięso tych stworzeń może być zjadliwe. Taka ilość starczyłaby do końca roku dla naszych rodzin.- mówił Fetim z iskrą w oku.
-   Dobrze. Zabierzmy się do pracy.
Obaj chłopcy byli szczęśliwi, że mogli brać udział w takim przedsięwzięciu. Zresztą Ernest też był szczęśliwy. Dzięki niemu to miasto będzie przez jakiś czas bezpieczne, a na dodatek on sporo zarobi. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył wraz z chłopcami do pracy.
   Cała ta praca była bardzo męcząca i zeszła im aż do następnego ranka. Rano gdy nareszcie dowieźli wszystko do miasta Ernest udał się do szpitala by wypytać się o wyniki ekspertyzy dotyczącej trucizny wilków. Ku jego zaskoczeniu pani doktor która była niezmiernie uradowana, że udało mu się dostarczyć aż tyle okazów, wypisała Darena ze szpitala. Była to niezmiernie dobra wiadomość, ponieważ trzeba było wreszcie odwiedzić króla. Po krótkiej rozmowie z lekarzem bohater poszedł do karczmy by odpocząć i porozmawiać z przyjacielem.
-   Witaj Darenie! –powiedział gdy doszedł już do karczmy i zobaczył chłopaka na krześle z piwem w ręku- więc wypisali cię ze szpiatala.
-   Ach witaj Erneście. Tak wypisali mnie. Przez te trzy dni które minęły zdarzyło się dużo rzeczy, ale nie to jest teraz najważniejsze. Czy byłeś już u króla z wizytą?
-   Nie, nie miałem czasu. Jutro to zrobimy. Dzisiaj jestem zbyt zmęczony. Cieszę się, że cię widzę całego i zdrowego. Idę na górę odpocząć.
-   Dobrze. To do jutra.
Następnego dnia dwaj przyjaciele udali się na zamek by zobaczyć się z królem. Gdy doszli zatrzymała ich straż.
-   Czego chcecie?! –zapytał wysoki i muskularny strażnik.
-   Nazywam Ernest z Khorinis i przybyłem na zaproszenie króla.
-   Ach tak słyszałem o tobie. Niestety króla tutaj nie ma.
-   Co?! –krzyknął Ernest- zapewnił mnie, że będzie.!
-   Zapewniał wielu ale żadko kiedy dotrzymał słowa.
-   Więc gdzie się znajduje teraz król?
-   Pojechał z wizytą do Arkendaru…

(Nowy rozdział już niedługo)



  • Wiadomości: 30

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #32 dnia: Kwiecień 17, 2009, 04:19:30 pm »
Wprowadzenie
-Dolina śmierci - rzekł starzec – Tam wszystko się zaczęło…
-Ale dlaczego? Dlaczego ich nie powstrzymali? – zapytał Endriarel, młody uczeń.
-Widzisz..król Elethonu Sathrond zakazał szukania odpowiedzi, był pewny że to co się stało, miało powiązanie z kręgiem ognia.
-Krąg ognia? To ci sami co którzy zamordowali księcia Caane’a?
-To ci sami? – spytał już po raz drugi Endriarel, a przez jego ciało przeszły dreszcze.
Słońce kuliło się ku zachodowi. Wiatr coraz bardziej się nasilał, liście zaczęły szeleścić. W lesie w którym stała ich chatka, zapanował mrok. Nagle Aesdil upadł na ziemię, a jego pierś została przebita strzałą.
-Starcze.. – powiedział szeptem uczeń, a w jego głosie było słychać strach. Odwrócił wzrok w prawo i ujrzał dwóch orków.
Jeden ubrany był w ciężko zbroję, na plecach nosił miecz, który z zgrzytem ściągnął i trzymając go oburącz, zaczął biec w stronę chłopca. Łucznik zaś ubrany był w skórzaną szatę, i zakładając zatrutą strzałę na cięciwę, wyczuł czarną magie. Przed Endriarelem zabłysło białe światło, gdy znikło znalazł się w ciemnej komnacie.
- C-co się sta-ł-ł-o?- wyjąkał ze strachu młody Aretańczyk - G-dzi-e j-ja j-jes-ste-m?
Pomieszczenie było nieduże, na środku stał stary, zniszczony stół, a blat był zakurzony. Uczeń podszedł bliżej i ujrzał otwartą księgę, na którą padało światło księżyca. Obok leżało złamane pióro z wylanym kałamarzem. W księdze było napisane  mało czytelnym pismem to oni.. strzeżcie się.. przynajmniej tyle doczytał się chłopiec. Pewnie ktoś uciekał i stąd to rozmazane pismo, ale przed kim? – zastanawiał się Endriarel i ta myśl nie dawała mu spokoju. Drzwi znajdowały się tuż za stołem. Były zrobione z prastarego  drewna z elfickimi wykończeniami. Nic innego nie znajdowało się w komnacie z czego uczeń się zdziwił, nie stało tam nawet krzesło. Jedynie wisiał dziurawy dywan na ścianie. Nagle zaczęło bić od niego zielone światło. To coś mogło oznaczać?

//Niezbyt mi wyszło:/
« Ostatnia zmiana: Kwiecień 17, 2009, 04:22:46 pm wysłana przez Melhir »


  • Wiadomości: 300

  • Pochwał: 1

  • Son of Sam :P
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #33 dnia: Maj 07, 2009, 11:10:03 pm »
„Prologus”



Niegdyś bogato zdobione kolumny połyskiwały tajemniczo w świetle pełni księżyca. Budynek stał samotnie na niewielkim wzgórzu tuż przy krawędzi lasu. Kilka metrów pustej przestrzeni wcale nie odstraszało żyjących w nim stworzeń. Przeciwnie często podchodziły pod same okna warcząc głucho i zabijając wszystko  co znajdowało się poza budynkiem. Przez brak sprzyjających warunków do życia właściciel wyniósł się a sam budynek zmarniał. Ograbiony z wszelkich dóbr materialnych służył złodziejom za lokum. Na straży stały podlotki pragnący udowodnić wodzowi swoją wartość co doprowadziłoby do powiększenia ich zysków. Stojący na straży przy tylnich drzwiach chłopak nie zwracał uwagi na przemykającego się po dachu intruza. Bardziej zaabsorbowany był zalecaniem się do towarzyszącej mu dziewczyny. Oboje zastanawiali się czy ktoś przyjdzie sprawdzić jak wypełniają obowiązki czy też mogą w spokoju poddać się narastającemu pożądaniu. Istota siedząca na dachu uważnie przyglądała się tej dwójce po czym skierowała się w stronę frontu budynku. Nikt usłyszał zbliżającego się warczenia ,które dobiegało od strony lasu...
    Frontowe drzwi były strzeżone przez dwóch ludzi. Szare tuniki narzucone na kolczugi odcinały się na tle ścian, jednak doskonale pasowały do czarnych tarcz trzymanych w rękach. Przybysz kucający nad brzegiem dachu dostrzegł także dzwonek znajdujący się w zasięgu ręki stróża. Rozglądając się za lepszą drogą prowadzącą do środka dostrzegł otwarte na oścież okno na piętrze. Najciszej jak mógł wśliznął się do środka. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności panującej w środku pomieszczenia pożałował swojej decyzji. Znalazł się w pokoju razem z szóstką śpiących ludzi. Ostrożnie stawiając kroki przesuwał się powoli w stronę drzwi. Gdy już trzymał dłoń na klamce rozległ się krzyk dochodzący gdzieś z tyłu budynku. Wiedząc co będzie dalej intruz obrócił się twarzą do wnętrza pokoju. Zgodnie z przewidywaniami śpiący byli w pełni bojowej gotowości aby rozerwać go na strzępy. Wzdychając sięgnął po nóż...
   Chłopak dysząc ciężko opadł na koc obok swojej partnerki. Uśmiechając się szelmowsko pomyślał o minach kompanów gdy dowiedzą się, że udało mu się zaliczyć tę panienkę. Jego kopczyk złota powiększy się o działki kolegów, w końcu zakład to zakład. Dziewczyna jednak nie miała dość, i powoli wsunęła się na jego biodra. Widząc jego zdumione spojrzenie roześmiała się perliście, co było ostatnią rzeczą jaką zrobiła w życiu. Ogromne czarne łapy uchwyciły ją w talii rozrywając na dwie części jak lalkę z ciasta. Chłopak zszokowany i oblany krwią niedawnej ukochanej zaczął czołgać się w stronę domu nie spoglądając nawet na mordercę. Gdy poczuł chwyt na nodze wydał najgłośniejszy krzyk jaki potrafił gdy jeszcze jego głowa była złączona z ciałem...
   Intruz stał samotnie w pokoju, nie licząc sześciu ciał. Wzdychając wytarł o jedno z nich nóż i z sykiem roztarł rozcięcie na ręku. Popatrzył na drzwi, do których teraz był przygwożdżony mieczem trup. Pokręcił głową wyciągając broń. Ciało z głuchym stukiem upadło na drewno. Na korytarzu prowadzącym do schodów i drugiej kwatery nie było żadnych świateł. Głuche wycie zabrzmiało w okolicach tylnich drzwi. Intruz słysząc ludzi w drugiej kwaterze schronił się z powrotem w pokoju, z którego dopiero wyszedł. Gdy ucichł harmider powoli podszedł do schodów. U ich stóp znajdowała się duża sala będąca niegdyś jadalnią. W ścianie stojącej naprzeciwko schodów znajdowały się drzwi prowadzące na tyły domu. Krótkie oględziny przekonały przybysza, że Coś co jest bardzo ale to bardzo silne tędy przeszło. Ślady w postaci rozszarpanych ciał prowadziły w stronę głównych drzwi skąd dobiegały teraz krzyki. Intruz wykorzystując zamieszanie podbiegł do stołu, na którym leżały kosztowności. Jednym ruchem zgarnął wszystkie do podstawionej sakwy, która zniknęła za pasem. Niewielki płomyk pełgający w kominku tworzył przerażające cienie na ścianach. Los chciał, że jeden z największych był prawdziwy i dawał znaki życia poprzez głuche warczenie. Czerwone jak żar oczy wpijały się w przybysza. Stwór rzucił się na złodzieja próbując dosięgnąć jego gardła kłami. Wykorzystując jego impet przybysz przerzucił go na ścianę, która nie wytrzymała ciężaru i pękła z hukiem. Światło księżyca padało teraz na sylwetkę złodzieja ukazując szczegóły. Czarna tunika luźno zwisająca z ramion dobrze ukrywała kształt sylwetki. Buty z miękkimi podeszwami wygłuszały kroki. Czarna chusta mająca ukryć twarz istoty leżała u jej stóp zerwana pędem powietrza. Szare oczy bystro obserwowały stwora. Blizny odcinały się na tle ciemnej skóry. Białe, krótko obcięte włosy poznaczone były kropelkami krwi. Srebrny pokryty runami nóż czekał w gotowości aby przeszyć ciało potwora. Światło księżyca ukazało także szczegóły budowy przeciwnika. Pysk podobny do wilczego i czarna jak noc sierść poznaczona białymi pasami sprawiły, że złodziejowi ciarki przeszły po plecach. Miał przed sobą młodego Wyjca , który jeszcze nie posiadł zdolności do wydawania paraliżującego wycia. Stwór ryknął i ruszył do ataku. Przybysz podrzucił nóż, łapiąc za jego ostrze. Po wycelowaniu posłał go jak pocisk w klatkę piersiową Wyjca. Srebrne ostrze przeszło przez kość jak przez masło i utkwiło w sercu. Potwór niesiony rozpędem upadł na brzuch wbijając ostrze jeszcze głębiej. Złodziej podszedł bliżej i butem upewnił się, że Wyjec już mu nie zagraża. Nie było sensu w odwracaniu truchła, bo broń już została spopielona przez krew stwora. Zabrawszy swoją chustę złodziej skierował się ku miastu majaczącemu w oddali...


Od autora: Coś nowego nad czym myślałem od dłuższego czasu... trochę się rożni od oryginalnej formy w jakiej miało zostać sprezentowane, mam nadzieje ze się spodoba bo czy chcecie czy nie będzie ciąg dalszy ;) (chociaż mam nadzieje ze się spodoba :D)
W oczekiwaniu na przyszłość :)

http://antilus.mybrute.com


  • Wiadomości: 205

  • Pochwał: -1

  • Proud member of Vagabonds clan
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #34 dnia: Maj 09, 2009, 01:23:19 am »
Witam. To moze i ja zamieszcze tu moje skromne opowiadanko a raczej jak na razie jego zalazek.
klimat l2 ale sa tez rozne pomysly z mej glowy,ale bedzie to nawiazanie w sporej czesci do swiata i lokacji l2.

Ogolnie mam zamair napisac cos wiekszego i nazywac sie to bedzie:
 Krwawy Szlak.
Bohaterow wam nei podam gdyz poznacie ich czytajac.
Jak na razie Prolog. Jutro bedzie cos wiecej. Milego czytania:
===============================================
Prolog

   Nazywają mnie Orientus, sam zresztą nie wiem czemu. Słyszałem od znajomych bardów i kupców, że ma to związek z legendą, która opowiada o istocie która przybyła ze wschodnich krańców świata. Z krain nieznanych dotychczas ludziom. Tak, żyję wśród ludzi, ale sam nie mogę nazwać się człowiekiem. Uczeni magowie królewscy mówią, że jestem zbyt silny i  zanadto zwinny jak na człowieka. Do tego potrafię wzbudzić u ich dziewek zainteresowanie patrząc im jedynie w oczy… Jest to dar, ale też utrapienie.
Mimo, że się nie mogę od nich odpędzić to nie czuję się z żadną szczęśliwy. Są za proste i jest zbyt łatwo. Mężczyźni zaś nie traktują mnie jak jednego z nich. Mimo swego młodego wieku potrafię pokonać nawet najroślejszego z nich. Wystarczy mi lekki pancerz i sztylet, a wchodząc w cień ukazuje swą prawdziwą naturę. Napawam się wtedy nienawiścią i chęcią mordu, mimo że są to ustawiane walki w piwnicy gospody. Przez to, że nikt nie daje mi rady jestem odrzucany. Boją się mnie, ale także podziwiają…
Niestety me zdolności nie są w pełni rozwinięte. Marnuje się wśród nich.
Jak już wspomniałem, trafiłem do wioski Einshade jak byłem jeszcze niemowlęciem. Opowiadano mi, że nad wioską przeleciał wielki ptak przypominający po części lwa. Zaopiekował się mną miejscowy kleryk Asteh, mający powiązania z królem Gludio. Asteh przekazywał mi przez całe me dzieciństwo wiedzę, którą sam posiadał. Uczyłem się walki ciężkim mieczem w ciężkiej zbroi, trzymając w lewym ręku tarcze, a w prawym narzędzie mordu. Niekiedy ćwiczyłem buławą bądź zakładałem specjalne piąstki na dłonie zwane Diabolicznymi Fistami, jednakże nie przypadły mi one do gustu. Tak naprawdę wykorzystywałem w pełni swój potencjał będąc ubrany w lekki pancerz, skórzane rękawice, nagolenniki i naramienniki. Do tego świetnie wywijałem sztyletem i znakomicie strzelałem z łuku. Ten sprzęt stał się moim wyposażeniem, które zawsze staram się mieć przy sobie. Mój mistrzu nauczał mnie również zielarstwa, czyli jak powinien się bandażować na wypadek skaleczenia, czy co powinienem wziąć w wypadku otrucia. Jednakże jednego nie mógł mi wpoić – Zasad Magii. Wiem jedynie na czym polega, znam jej historie i największych czarodziei wszechczasów, ale nigdy nie potrafiłem rzucić zaklęcia czy stworzyć mikstury… Asteh nauczał mnie również o różnych rodzajach zwierząt. Niektóre o których mówił były bardzo miłe i pomocne, ale większość wzbudzała we mnie lęk i mdłości…Jednak zawsze uważałem, że to bzdura, gdyż nigdy nie widziałem takich kreatur, aż do dziś…
   Był piękny poranek. Zaraz po porannym posiłku poszedłem do miasta porozmawiać z ludźmi i poszukać jakiejś roboty. Dostałem w końcu zadanie od znajomego farmera Toma. Prosił mnie bym poszedł do Lasu Chaosu – zwano go tak przez różne niewyjaśnione historie, o których może kiedyś się dowiecie.
Miałem zabić 3 wilki i przynieść mu ich skórę. Nie pytałem o co. Wolę nie wiedzieć co robią moi zleceniodawcy z przedmiotami bądź zwierzętami, o które proszą… Jak to Asteh mawia: „niewiedza jest błogosławieństwem Spiczasty”.
Udałem się wraz z mym ekwipunkiem w głąb lasu. Moja ciemna karnacja, bardzo rzadko spotykana w tych stronach i zwinność pozwalały mi poruszać się nawet za dnia niezauważonym…Do tego gładka skóra bez jakiekolwiek owłosienia była odporna na wszelkie zadrapania drzew czy krzew. Po prostu prześlizgiwałem się przez krzaki, paprocie, drzewa czy łąki. Oczy bystre niczym sokół, siła niedźwiedzia i spryt lisa to moje trzy najważniejsze cechy.
Podczas polowania odczuwałem pierwszy raz niepokój. Miałem przeczucie, że coś się wydarzy. Miałem już dwie skóry. Została mi ostatnia.
Szukałem jakiś czas wilka, aż w końcu ujrzałem go. Ten był najsprytniejszy. Nie mogłem podkraść się do niego, gdyż wyczuwał mą obecność. Nawet z mymi zdolnościami nie mogłem go ani trafić z łuku ani dogonić. Czułem ciekawość jak i zażenowanie i znużenie. Jednak goniłem go. W pewnym momencie niezwykłe zwierze zatrzymało się. Byłem po drugiej stronie lasu. Drzewa tu były stare i wypalone, jakby po pobojowisku czy wybuchu magicznym, o którym wspominał mi Asteh.
W momencie gdy był to koniec pościgu poczułem niechęć do zabijania tego wilka. Spojrzał on na mnie i poczułem falę gorąca przepływającą me ciało.
Miał czerwone oczy, a jego sierść w blasku pierwszych promieni księżyca stawała się złoto niebieska. Stałem tak patrząc na niego przez dobrych, parę chwil.
I wtedy stało się to co przeczuwałem… Otoczyła nas niebieska poświata, niczym klatka. Nie mogłem się z niej uwolnić, a wilk zaczął przemieniać się w jakąś postać. Trwało to zaledwie parę sekund i ujrzałem przed sobą zakapturzoną, brodatą postać o ciemnej karnacji podobnej do mnie. Gdy go zobaczyłem byłem w szoku. Zobaczyłem jak na jego wyciągniętych na boki dłoniach pojawiają się niebieskie płomienie szalejące jak huragan.
Spanikowałem i zaatakowałem go. On jednak był szybszy. Rzucił tylko zaklęcie:
 - SakUriin i poczułem jak wietrzny ogień z jego dłoni uderza we mnie.
Padłem na ziemie nieprzytomny i obudziłem się gdzieś w jaskini, zakneblowany, oślepiony i spętany. Usłyszałem tylko gdy nieznany starzec rzekł do mnie z dziwnym akcentem:
 - Poznając imię moje rozpoczynasz dramat, a może i przygodę swego życia. Zwą mnie Tetriach… Władca Wiatru i Snu…
Śpij…
.


  • Wiadomości: 205

  • Pochwał: -1

  • Proud member of Vagabonds clan
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #35 dnia: Maj 10, 2009, 12:00:19 am »
Rozdział 1
Transformacja

   Bum…
Do uszu Orientusa dobiegł pierwszy dźwięk. Jednak nie był on w pełni wyraźny i jedynie dzwonił mu w uszach. Nadal spał, ale powoli zaczynał się rozbudzać z magicznej śpiączki.

  Bum…
Słyszał coraz wyraźniej. Siła dźwięku zaczęła narastać.

   Bum, Trach…..
Rozbudził się. Oczy miał nadal zamknięte. Zaczął rozpoznawać dźwięki. W głowie brzęczał mu dźwięk buchającej pochodni i dzwonu.
   
   Bum…
Jego ciało odzyskało czucie. Na twarzy poczuł zeschniętą maź. Pierwszy raz w życiu miał na ciele swą krew. Zaczęła przechodzić go fala gorącą, jakby jakaś niezwykła energia przepływała jego ciało i wnętrze.

   BUM…
Serce zaczęło mu kołatać. Miłe uczucie ciepła i mrowienia przerodziło się w przeszywający ból.

  BUUM…
Głowa bolała go tak, jakby miała zaraz pęknąć, a ciało rozerwać się na strzępy. W umyśle prócz uporczywego dźwięku zaczął słyszeć głosy. Otaczały go ze wszystkich stron. Mówili w różnych językach. Wiedział, że są podekscytowani, oczekują na coś. On też tego chciał, mimo wszechogarniającego bólu.

  BUUUM….
Zaczął rozumieć co mówią. Zmysły jego zaczęły się wyostrzać. Czuł jak dojrzewa, niczym kwiat, który zakwita na wiosnę. Rosła w nim siła i chęć do życia. Niestety, wraz z tym dojrzewała też jego mroczna natura.
Ciało miał spięte, gotowe do ataku. Mięśnie niezwykle duże, jak nigdy. Napawała go chęć walki. Chciał zabijać i odczuwać ból. Niezależnie czy swój czy zadając go komuś.
Nienawiść i zło atakujące jego dobrą stronę… Były silniejsze, władcze, nieokiełznane i przez to niepokonane. On też się taki stawał.
Niezłomny i nie czuły.



  BUUUM….
Przebudził się na dobre. Otworzył powieki, ale jedynymi rzeczami jakie widział były cienie i kontury. Czuł jednak zapachy i dźwięki tak wyraźnie, że potrafił określić jak wygląda każdy naokoło niego.
Nazwałby się ślepcem i kaleką, ale zrozumiał że jest to dar. Teraz chciał poznać istoty, które go tym obdarzyły.

   BUUUUM…
Nie czuł już bólu. Usiadł na lodowatym kamieniu, na którym siedział.
Na sali zapanowała martwa cisza….
Po chwili usłyszał ten sam głos co kiedyś. To ten starzec mówił do niego, ale słów tych nie rozumiał. Pewnie było to ich pradawne zaklęcie.
Nagle rzekł do Orientusa:
 
   - Witam Cię Bracie Shillen. Od teraz jesteś w pełni członkiem naszego klanu. Nie pytaj. Po prostu słuchaj.

Chłopak przytaknął głową i zwrócił swe zaślepiony oczy w stronę nowego mistrza. Istoty, której w moment stał się posłuszny, ale też znienawidzonej.
 Teoriach kontynuował:

   - Zwą nas ludem Mrocznych Elfów. Jesteśmy odłamem rodu Białych czy inaczej zwanych Gwiaździstych Elfów. One nienawidzą nas, my ich. Ród nasz nazywa się Shillen, od mrocznej bogini, która wlewa w nas każdego dnia moc i siłę. Tak, tą samą która przez Ciebie przepływa.
Ty należysz do naszego plemienia. Nie jesteś człowiekiem, ani mrocznym elfem. Masz zdolności godne naszych najlepszych wojowników, zwanych Cichymi Sztyletami, bądź Księżycowo Krwiści.
Znajdujesz się właśnie w królewskim pałacu. W komnacie przeznaczonej dla księcia.
Położyliśmy Cię tu, ponieważ to Ty nim jesteś, ale zacznijmy od początku.
Kilkanaście lat temu Gwiaździści włamali się do naszego miasta. Zabili strażników, najlepszych z gwardii królewskiej. Jedynie trójka najsilniejszych przeżyła. Zabili oni Twoją matkę, która broniła Ciebie do ostatniej krwi. Naszej niebieskiej krwi…
Porwali Cię i uciekli na swych gryfach. Nasze oddziały ruszyły w pogoń na chimerach. Mieliśmy przewagę liczebną, a tamci rozdzielili się. Dopadliśmy każdego z nich po długim pościgu, ale przy żadnym z nich Cię nie było.
Wiedzieliśmy tylko przelatywałeś nad wieloma wioskami. W końcu nasi mediatorzy nawiązali kontakt z Twym umysłem. Na pograniczu wioski rozstawiliśmy straże, które miały na celu chronić Cię przed intruzami i gdy nadejdzie czas zabrać Cię stamtąd.
Pewnego dnia otrzymałem wiadomość, że wszyscy strażnicy zostali zabici, a nasi asasyni poinformowali mnie o dużej ilości wojsk białych elfów obozujących w pobliżu ludzkich wiosek.
Natychmiast tam wyruszyłem pod postacią wilka. Jednak wrodzy magowie wyczuli mą obecność. Rozpętałem z nimi walkę w umysłach. Na moje szczęście jestem wystarczająco silny by uśmiercić ich dziesięciu. Tak też przedarłem się przez ich straże. Odnalazłem Cię i sprowadziłem siła.
Użyłem siły byś nie narobił krzyku. Zresztą tą ludzką bronią nic byś mi nie zrobił. Potrzebujesz treningu, wyposażenia i jedzenia godnego mrocznego elfa…
Teraz mów.
   
    Orientus długo myślał nad tym co usłyszał. W końcu zadał bardzo dla siebie ważne dwa pytania.

   - Kim był bądź kim jest mój ojciec? Po co mnie tu sprowadziliście?

Niespodziewanie z tłumu odezwał się inny głos. Był wysoki, kobiecy. Nieśmiały, ale stanowczy. Wzbudzający lęk, jak i zaciekawienie. Przemawiała melodyjnie, tak że Exerientus, jak go nazwano w mowie mrocznych elfów, nie mógł przestać słuchać tego głosu.

   - Nie ważne kim jest Twój Ojciec! Ważne jest teraz to, że Ty jesteś tu cały i zdrowy Panie! Sprowadziliśmy Cię tu wbrew zgody rady. Potrzebujemy Cię gdyż nadchodzi wojna, wojna o której mówi całe nasze królestwo. Tylko w Tobie…

   - MILCZ KORINTHIS!!! NIKT NIE ZEZWOLIŁ CI NA TO BYŚ MU PRZEKAZAŁA TĄ INFORMACJĘ….!!!
   
   Przerwał jej Teoriach. Po chwili jednak dodał:
   
   - Jesteś zbyt młoda by tak angażować się w decyzje starszyzny. Zamilcz, a będziesz świetną wojowniczką. Lepszą niż jesteś teraz, gdyż brak Ci taktu i cierpliwości. Teraz się nie odzywaj.

Przestraszona Korinthis okazała respekt Teoriusowi i przeprosiła za swój wybryk. Ten zaś po ostrej wymianie zdań kontynuował.
 
   - Exe, tak Cię będą nazywać członkowie rady wraz ze mną. Odpowiem Ci na Twe pytania gdy odpoczniesz. Dziś dzień Twe zdolności rozwinęły się bardzo szybko, gdyż użyliśmy przy Twej transformacji Prastarej Magii.
Teraz czas byś się położył, a jutro przejdziesz próby, które ocenią Twe zdolności młody Asasynie, zwany Cichym Sztyletem.
Tex pokaże Ci Twoją komnatę. Jutro znajdziesz w niej rzeczy potrzebne na dzień, a także jedzenie, które da Ci o wiele więcej energii niż ludzkie.
A teraz rozejść się wszyscy. Ty śpij długo i smacznie.
TEKALAVAR!

   Po tych słowach komnata opustoszała. Wszyscy zniknęli. Został tylko on wraz z Texem, jego przewodnikiem.
Zaprowadził go do jego sypialni, i w momencie gdy Orientus usiadł na łóżku natychmiast padł i zasnąl…To był ciężki dzień, ale czuł że jest w stanie robić rzeczy, o których mu się nie śniło.
   Nadchodziła nowa era, era wojny…
.


  • Wiadomości: 300

  • Pochwał: 1

  • Son of Sam :P
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #36 dnia: Lipiec 10, 2009, 12:43:40 am »
Pora na kolejny tym razem "Rozdział" mojego opowiadania :). Mam WIEEELKĄ nadzieję, że przypadnie wam do gustu :) jeśli ujrzycie jakieś literówki lub błędy ortograficzne to na usprawiedliwienie powiem ze mam nieskonfigurowanego Worda 2007 i pisałem to przez ostatnie półtorej godziny :P


   Miasto znajdujące się na wzgórzu było otoczone kamiennym murem. Znajdując się na skrzyżowaniu szlaków handlowych obfitowało w różne kultury i rasy. Głośne wycie dziesiątek Wyjców szukających pomsty na zabójcy ich brata nie było słyszane w zgiełku nocnego miasta. Pieśni i krzyki pijanych bohaterów i żołnierzy zagłuszały wszystko włącznie z biciem dzwonu wzywającego do walki. Podobne do wilków stworzenia bez trudu wspięły się po murach i rozpoczęły rzeź…
   Wysoka trawa poruszała się lekko w porywach wiatru. Księżyc lśnił w pełni wydłużając cienie drzew oraz przemykający szybko cień złodzieja. Łąka otoczona lasem była niczym tarcza do której strzelają łucznicy. Z każdej strony mógł nadejść atak w postaci wilka lub czegoś co ma dłuższe zęby i szpony. Nawet buty z miękkimi podeszwami wydawały tu dźwięki podobne do stąpającego ogra. Nagłe wyciszenie otoczenia zaintrygowało złodzieja. Przystanął nasłu-_-'ąc nadchodzącego zagrożenia. Cisza świdrowała umysł przybysza napawając  go strachem. Od strony drzew zaczęły go dobiegać szepty w nieznanym mu języku. Zerwał się wiatr, w którym czuć było magię. Złodziej wyciągnął sztylet stając w pozycji obronnej. Miał wrażenie, że księżyc się przybliża coraz mocniej oświetlając  łąkę. Nagle wiatr uderzył w niego i posłał go w kierunku w którym podróżował. Przybysz uderzył o drzewo upuszczając sztylet. Siła podmuchu nie słabła i wciskała go w pień. Usłyszał odgłos pękającego drewna, które nie wytrzymało natężenia powietrza i  jego ciała.  Wiatr posłał go w następną roślinę. Ból towarzyszący głuchemu uderzeniu odebrał mu świadomość…
Złodziej ocknął się w grocie. Jego rzeczy leżały tuż obok palącego się ogniska. Stłuczone kości dawały o sobie znać pulsującym bólem. Mimo braku więzów czuł się jak opleciony kokonem lin. Przy ognisku obok jego rzeczy był  jeszcze ktoś. Potężne mięśnie rysowały się pod ubraniem wykonanym z skór Wyjców. Narzucony na głowę kaptur wykonany z głowy jednego z nich sprawiał wrażenie żywego. Czerwone oczy nadal płonęły w martwej skórze. Barbarzyńca (jak go nazwał w myślach Przybysz) miał oczy wypełnione ogniem jaki płonął u jego stóp. Widząc, że jego więzień się ocknął uśmiechnął się ukazując kły, które niewątpliwie były częścią jego uzębienia.
   -Widzę, że nasz mały szczurek się ocknął. Możesz przestać nazywać mnie barbarzyńcą. I tak czytam w twoich myślach jak w otwartej książce. Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy z tego jakie konsekwencje poniosą mieszkańcy tego miasta przez twoją głupotę. Jednak ciebie to nie czeka. Skoro tak bardzo się domagasz podam ci swoje imię. Jestem Dantalus Księżycowy Podmuch, mag V kręgu Vantorii. Po braku zmiany twojego sposobu myślenia widzę, że jesteś niedoinformowany w sprawach z wyższej półki niż zabijanie i okradanie. Jestem jednym z najpotężniejszych magów Vantorii czyli Synów Księżyca. Moje słowo i wyrok ma moc równą boskiej. Za skazanie na śmierć całego miasta skazuję cię na śmierć… Oczywiście masz prawo do obrony jako walki z katem. Przygotuj się na śmierć!
   Złodziej poczuł jak blokada jego ciała zostaje zwolniona. W tym samym momencie grota rozbłysła zielonym światłem emanującym z Dantalusa. Blask uwidocznił sylwetkę skazanego. Ciemna skóra kontrastowała z szarymi oczyma. Białe włosy nadal nosiły na sobie krew Wyjca. Długie uszy piętnowały rasę elfów od czasów stworzenia.  Ekwipunek Przybysza uderzył w swojego właściciela posyłając go pod ścianę. W rzeczach nie było sztyletu, który wypadł mu z ręki na polanie. Elf stał bezbronny w obliczu potęgi maga, który wysłał ku niemu strumień wiatru, który przyparł go do ściany rozcinając skórę i ubrania. Głęboka rana zadana niczym niewidzialnym mieczem pojawiła się na lewym policzku Przybysza. Dantalus cisnął nim o ścianę po drugiej stronie groty. Trzymał go wiatrem niczym ogromną dłonią, która powoli zaciskała się miażdżąc skazanego. Elf rozpaczliwie szukał jakiejkolwiek broni i dojrzał ją. U pasa maga wisiał sztylet. Jedynymi rzeczami, które czyniły zdobycie go właściwie niemożliwym była odległość między magiem a złodziejem oraz miażdżące mu ciało powietrze. Licząc na to, że Dantalus nadal czyta mu w myślach elf wyobraził sobie siebie klęczącego przed magiem i błagającego o litość dołączając do wizji emocje świadczące o najgłębszym bólu i zranieniu dumy. Wiatr po chwili zaczął słabnąć i nieść go w kierunku rechoczącego maga. Przeciwnik był tak pewien zwycięstwa, że zlekceważył Przybysza. Gdy niewidzialna dłoń upuściła go przed magiem elf klęcząc na ziemi skoczył w kierunku czarodzieja sięgając po jego broń… Dotykając jej końcami palców poczuł jak zostaje przybity do ściany uderzeniem wiatru. Dantalus roześmiał się drwiąco.
   -Naprawdę myślałeś, że dam się nabrać na tę tanią sztuczkę? Tego sztyletu mogę dotykać tylko JA! Jego moc jest tak wielka, że nawet dla mnie pozostaje nieuchwytna. Taki wyrzutek jak TY chciał położyć na nim swoje plugawe łapska?! Wyklęty przez własną rasę elf miał nadzieję na pokonanie kogoś takiego jak JA? Nie rozśmieszaj mnie… Czas umierać…
   Przybysz czuł jak powietrze zaciska się w niewidoczną pięść. Jego nadzieja prysła jak bańka mydlana. Rzucił okiem na sztylet, który miał być  jego wyzwoleniem. Nie zważając na sondującego jego umysł Dantalusa wyobraził sobie jak sztylet przebija swojego właściciela, jak jego krew spływa po rękojeści karmiąc ostrze. Zamykając oczy skupił się na tej myśli równocześnie wrzeszcząc z bólu miażdżonego ciała. Brakowało mu tchu jednak wizja zamiast rozmywać się stawała się coraz bardziej wyrazista. Moc trzymająca go w powietrzu zniknęła zaś jego krzyk zastąpił krzyk maga. Otwierając oczy elf dostrzegł sztylet sterczący z piersi Dantalusa. Pełen niedowierzania wrzask wypełniał grotę. Słaniając się na nogach elf podszedł do czarodzieja i chwytając za rękojeść sztyletu wbił go głębiej w ciało wroga. Dantalus upadł na plecy zraniony jednak ciągle żywy i obserwował swojego więźnia, który padł ofiarą starożytnej magii. W momencie złapania za rękojeść Przybysz poczuł jak dusza żyjąca w sztylecie budzi się i wbija pazury w jego wnętrze. Wyjąc z bólu upadł na kolana nie mogąc wypuścić z dłoni sztyletu. Czuł jak duch wchodzi w jego ducha rozdzierając go na pół. Jednocześnie sztylet zniknął z jego ręki. Elf wstał i spojrzał w oczy swojemu oprawcy. Dantalus zobaczył w jego oczach pogardę, oraz coś czego wcześniej tam nie było. Cień skrywający się za szarością. Przybysz podszedł do maga, i położył dłoń na ranie zadanej przez nóż. Mag poczuł jak umysł jego i elfa rozdziela magiczna ściana. Moc, którą był przepełniony zaczęła zanikać. Gdy spojrzał na swoją klatkę piersiową i zobaczył jak Przybysz wbija mu w nią swoją dłoń. Poczuł ból gdy przebiła serce a jego żywot zgasł. Magia płynąca w żyłach Dantalusa znalazła nowego pana…
   W świetle krwawego świtu złodziej ujrzał straszny widok. Z miasta zostały zgliszcza. Wyjce wśród wymordowanych przez siebie istot nie znalazły tego, który dźwigał na sobie znamię mordercy. Gdy Przybysz stanął w zawalonej bramie ulice były pokryte ciałami mężczyzn, kobiet i dzieci. Strażnik stojący przy dzwonie alarmowym był nabity na swoją dzidę , która była postawiona na sztorc niczym flaga. Elf wszedł do zniszczonej gospody. Spokojnym krokiem przeszedł przez salę, w której żołnierze jeszcze kilka godzin temu dzielnie stawiali opór przeważającemu już liczebnie wrogowi. Przybysz odszukawszy wśród trupów torbę podróżną spakował trochę jedzenia po czym wychodząc rzucił pochodnię na kontuar. Suche drewno w miejscach, które nie były pokryte krwią zajęło się ogniem...


ZAPRASZAM DO SIARCZYSTEGO KOMENTOWANIA ! I NIE CHODZI MI TYLKO O SOULERNA phi... ALE TAKŻE O INNYCH ARTYSTÓW I LUDZI, KTÓRZY CZYTUJĄ NASZE OPOWIADANIA !


Pozdrawiam :)


Śpiący Antilus
« Ostatnia zmiana: Lipiec 10, 2009, 01:24:03 am wysłana przez Soulern »
W oczekiwaniu na przyszłość :)

http://antilus.mybrute.com


  • ********
  • Wiadomości: 3324

  • Pochwał: 14

  • Spam Slayer
Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #37 dnia: Sierpień 04, 2009, 08:13:45 pm »
Dobra, naciskany przez Lamę Pidżamę i Antilusa musiałem w końcu zrobić jakieś opowiadanie... No więc tym razem coś zupełnie nowego i nie ze świata Lajnejdża, bo w L2 nie grałem już baardzo dawno...





- Ale, tato! - Zwrócił się do hrabiego Crepusculum syn.
- Słucham? - Nie kryjąc zniecierpliwienia, hrabia z irytacją spojrzał na potomka.
- Żarówka... - Parafrazując słowa z ludzkiego kabaretu, młody Fernir uniósł tajemniczo brew i wskazał dyndający u sufitu żyrandol z elektrycznymi światełkami.
Ojciec załamał ręce.
- Proszę, przestań zachowywać się jak ta niewychowana hołota ludzka, która przedrzeźnia słabości naszej rasy. Widzę, że skecz przygotowany dla ludzi przez lorda Silentium spodobał się twoim rówieśnikom, ale mnie to już przestało bawić... Jeśli nie wiesz, czym się zająć, poćwicz proszę sztukę magii w pracowni. Tymczasem żegnaj, ja idę z twoją matką na łowy. - Po tych słowach starszy Crepusculum podszedł do okna, otworzył je i, w locie zmieniając się w nietoperza, dołączył do drugiego stworzenia, które od jakiegoś czasu siedziało na parapecie okna.
   Fernir westchnął. Od jakiegoś czasu faktycznie zaczął interesować się wynalazkami ludzi, szczególnie internetem, gdzie odnalazł nagranie* z ludzkiego występu pana rodu Silentium, i nie rozumiał, czemu to nie znajduje aprobaty u jego rodziców. Szczególnie po tym, jak przekonali się do wynalazków rasy ludzkiej - choćby elektryczności; wcześniej nie mogli przechowywać ich pożywienia w chłodzie tak po prostu, o każdej porze roku... Czasem nawet wraz z opakowaniem. Szczególnie intrygujący w tym wszystkim jest fakt, że ludzie, którzy żyją tak krótko, potrafią w trakcie tego żywota zrobić tyle rzeczy - w przeciwieństwie do bardziej długowiecznych ras, takich choćby jak krasnoludy, które potrafią spędzić wiek, zastanawiając się,  jakiego rodzaju kamień użyć pod fresk na ścianę swego domu... nie, nie domu - poprawił się w myślach młody Crepusculum - swego prymitywnego tunelu.
   Co jeszcze bardziej intrygujące, pomimo upływu lat ludzie wciąż nie mają pojęcia o istnieniu magicznych ras, a ci, co to pojęcie mają, uważają je za dziecinne bajki lub mity. A przecież wystarczy spojrzeć na ulicę, by zobaczyć sunącego nią elfa, wejść głębiej w las, by zobaczyć doły po zapadniętych najpłytszych tunelach krasnoludzkich czy otworzyć w nocy okno, by mieć potem dwie swędzące kropeczki na szyi... I pomyśleć, że oni posądzają o to komary.
Co prawda, to ostatnie zdarza się już dość rzadko. A w każdym razie rzadziej, niż choćby dwieście lat temu, zanim któryś z wampirów nie wpadł na świetny pomysł podsunięcia ludziom idei akcji krwiodawstwa; teraz nawet nie trzeba polować na ofiary, by wyżywić rodzinę - robi się to już głównie dla sportu.
Co do samych wampirów jeszcze... Fernir, właśnie dzięki internetowi, tak nielubianego przez jego ojca, obejrzał kilka dzieł ludzi o jego gatunku - uśmiał się niesamowicie, słysząc o możliwości wampira wyjścia na słońce czy braku potrzeby snu. Oczywiście, nie spał już od przeszło stu pięćdziesięciu lat w trumnie - zwykłe łóżka są o niebo wygodniejsze, ale wychodzenie na dwór, gdy nie zapadła jeszcze noc? Wytrzymałby może z minutę, minutę spalania się w pył.
    Młody Crepusculum, zamiast udać się do pracowni, specjalnie wydłużył sobie drogę przez dworek, by dostać się do kuchni; chwycił stojący w lodówce kartonik z napisem "ŁACIATA" (notabene całkiem podobny do opakowania z tym białym świństwem pijanym przez ludzi, choć nazwa odrobinę inna; raz nawet koledzy podmienili mu napój z kupionym u ludzi mlekiem, a on, nie zauważając różnicy, wypił zawartość... Okropny smak pozostał mu w ustach jeszcze przez wiele tygodni) i, korzystając z nieobecności rodziców, odbył podróż w stronę swojego pokoju, by pooglądać ludzkie wytwory wyobraźni na zachomikowanym ludzkim telewizorze, który znalazł w jakimś sklepie zamkniętym na noc. To dopiero było odkrycie! Telewizja bowiem spodobała mu się niemal w równej mierze, co internet; zdziwił się, gdy zobaczył, że jego krajem rządzi krasnolud, pomimo iż przedstawicieli tej rasy tutaj zbyt wielu nie ma, śmiał się z losów bohaterów niekończących się telenowel, obejrzał nawet ludzi, którzy w niesamowity sposób zarabiali na innych ludziach, udając, że czynią jakieś uroki i wróżąc im z niemagicznych kart. Poznał również niesamowicie zbliżone do prawdy historie o magii i magicznych stworzeniach. I teraz tylko czekał z niecierpliwością, co takiego ten dziwny, niemagiczny ludzki świat mu jeszcze pokaże...











Hope you liked it. Może nawet je kontynuuję...
* Dla tych, co nie wiedzą, ocb - tutaj znajduje się to nagranie... "Silentium" to po łacinie "cisza" ;)

And the odd crowd packed all around
Is listening still
Nobly
Subtly

http://dragcave.net/user/Nathel


  • Wiadomości: 99

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #38 dnia: Sierpień 11, 2009, 05:49:04 pm »
Hm, o ile rozumiem, można tu wrzucać swoje grafomańskie wytwory, tak? Więc zarzucę swoim. Napisałem to ze 2-3 lata temu, sam już nie pamiętam dokładnie. Opowiadanie, które miało mnie zakwalifikować do gry na Allseronie. W czasach, gdy jeszcze nie wiedziałem, że 'klimacenie' i L2 to dwa różne światy.


   Na powierzchni zapadł zmrok. Nie miało to szczególnego znaczenia tutaj, w podziemnym mieście zamieszkałym przez mroczne elfy, gdzie nigdy nie docierało słońce. Choć upłynęło nieskończenie wiele lat, odkąd czarnoskóre elfy przegrały wojnę ze swymi jasnymi pobratymcami i zostały zepchnięte do podziemnych pieczar, nadal pozostało im coś z dawnych czasów - rytm, w jakim żyły. Valas, przyczajony na dachu gospody, zlewający się z otoczeniem dzięki swemu czarnemu strojowi, był przekonany, że ponad sklepieniem jaskini, w jakiej się znajdował, jest równie ciemno, jak wewnątrz. Ulice pustoszały, dało się tylko dostrzec smukłe sylwetki strażniczek patrolujące centralny plac i pilnujące wejście do świątyni Shillien.
   Nareszcie, wyszedł.
   Valas naciągnął mocniej kaptur, aby jego kontrastujące ze skórą białe włosy nie była zanadto widoczne.
   Pijany elf wyszedł z gospody chwiejnym krokiem. Valas dostrzegł u jego boku sakiewkę, która nie wyglądała na pustą. Ścisnął w dłoni sztylet i płynnym ruchem zeskoczył z dachu, przykucnął i obserwował. Miał szczęście, gdyż jego cel nie należał do szczególnie roztropnych (lub należał do wyjątkowo pijanych) i prędko zboczył w ciemną uliczkę. Valas uśmiechnął się szeroko i cichym krokiem podążył za swoją ofiarą, obserwując jednak z odpowiedniego dystansu, jak sokół, który śledzi zająca i zbliża się dopiero wtedy, gdy jest pewien sukcesu. Podobnie do sokoła omijał też kolejne zaułki i przeszkody, aby znaleźć się w prostej linii tuż za celem.
   Trwało to chwilkę. Śmiertelne pchnięcie w nerkę zakończyło żywot pijanego mrocznego elfa. Valas zatkał swej ofierze usta, aby nie wydobył się z nich krzyk i krótko spojrzał na umykające z oczu życie. Dla całkowitej pewności dźgnął ponownie. Mroczny elf konał, próbował krzyknąć, lecz udało mu się jedynie westchnąć. W jego oczach zastygło kompletne zaskoczenie i jakby pretensja.
- Wygląda na to, że pozbawiłem swej rasy kolejnego czarowyjca - wyszeptał cicho Valas, oceniając po ubiorze, że jego ofiara musiała być początkującym mistykiem. - Może to i dobrze, bo więcej ich, niż robactwa. - dodał po chwili i zachichotał.
   Zważył w ręku odpiętą od trupa sakiewkę i skrzywił się. Monet było znacznie mniej, niż się początkowo spodziewał.
- Jak tym durniom nie żal wszystkiego przepijać?
   Nocny łowca zabrał z martwego ciała dwa kolczyki i jeden pierścień i nie znalazłszy już nic wartościowego, umknął w mrok. Było to bardzo rozsądne, jeśli wziąć pod uwagę zbliżające się delikatne kroki nocnych strażniczek.



   Miejsce, do którego trafił, wydawało mu się areną niedaleko Giran, o której wiele słyszał. Ktoś poklepał go po ramieniu i nakazał wyjść na jej środek. Rozejrzał się niepewnym wzrokiem dookoła - widział różne postacie, mignął mu potężny ork z dwuręcznym mieczem, kilka krasnoludek przyglądających mu się z ciekawością swymi wielkimi oczami, jakiś mężczyzna w szacie maga z dwunożnym kotem u boku i jeszcze wielu innych. Zdawało mu się, że zaglądają wgłąb jego duszy, jakby pragnęli odgadnąć, czy sprosta swemu wyzwaniu. Jakiemu wyzwaniu?!
   Naprzeciw niego stał najgorszy wróg każdego mrocznego elfa - jego jasnoskóry pobratymiec! Czciciel wodnej bogini uśmiechał się kpiąco i bawił trzymanym w dłoni sztyletem.
- Czas, by udowodnić, jak niewiele znaczy dziś tytuł Kroczącego Przez Otchłań - mówiąc to, spiął się do skoku i bez uprzedzenia zaatakował.
   Valas zablokował cios odruchowo, zadźwięczała stal i w górę wystrzeliły snopy błękitnych iskier. Zanim zdążył choćby pomyśleć o kontrataku, jego przeciwnik zaatakował ponownie. A potem jeszcze dwa razy. Valas cały czas zmuszony był się cofać.
   Kroczący Przez Otchłań? Nie rozumiał do końca tego tytułu, ale podświadomie czuł z nim jakiś związek.
   Uderzenie w brzuch powinno było zakończyć walkę, lecz Valas ze zdumieniem odkrył, że ma na sobie zbroję. Była tak lekka i dostosowana do jego smukłej sylwetki, że nawet jej nie poczuł. Teraz jednak uratowała mu życia. Zatoczył się do tyłu, a jasny elf stanął w miejscu i zamarł w bojowej pozycji, cofając rękę ze sztyletem, w każdej chwili gotową wystrzelić i ugodzić w serce zabójczym i umykającym wzrokowi pchnięciem.
   Zewsząd uderzyły weń krzyki zgromadzonych na widowni. Nie, nie krzyki. Uderzyła w niego ściana wrzasku. Z siłą tarana. Hałas eksplodował w jego głowie jak huk wystrzału krasnoludzkiego golema, o których słyszał wiele opowieści. Tłum żądał od niego krwi.
   Skupił się, ścisnął mocniej rękojeść sztyletu i zaatakował jasnoskórego elfa. Wyprowadzał szybkie cięcia przeplatane zdradzieckimi sztychami, lecz ku jego rosnącej wściekłości, przeciwnik zdołał je parować lub ich unikać. Chlasnął ukośnie z odlewu, a jasny elf zablokował to uderzenie symetrycznym ruchem. Spróbował z drugiej strony, z tym samym skutkiem. Gdy musiał uniknąć kontry i ostrze wrogiego sztyletu otarło się o jego pancerz, z irytacją zauważył, że jego przeciwnik jest od niego zwinniejszy i szybszy.
   Odskoczył kilka kroków do tyłu i wtedy w myślach same pojawiły mu się słowa zaklęcia. Wokół jego sylwetki rozbłysła aura złowrogiej i mrocznej mocy - instynktownie wysunął wolną dłoń do przodu, jak gdyby chciał wyrwać serce z piersi swego wroga...
   ... i skupiona energia ulotniła się w jednej chwili. Nigdzie nie widział jasnego elfa.
   Zdążył się jeszcze obrócić. Zdążył nawet wykonać zasłonę, ale na niewiele się to zdało. Nadbiegający z boku elf zręcznie ominął jego zastawę i przejechał ostrzem po najsłabiej chronionym miejscu, tuż nad biodrem. Poczuł ciepłą strużkę krwi. Z wściekłością dźgnął, mierząc prosto w serce oponenta, lecz ten uchylił się zwinnie i wytrącił mu broń z ręki. Jasny elf wyprowadził szybkie kopnięcie.
   Ale nie na tyle szybkie, by Valas nie zdołał go zablokować ręką. Wiedział, że to on jest w tym pojedynku silniejszy i desperacko uchwycił się tej szansy. Jego pięść wystrzeliła w stronę przeciwnika i grzmotnęła go w szczękę. Elficki nożownik zatoczył się do tyłu, a Valas poszedł za ciosem...
   ... i cudem tylko nie nadział się na ostrze sztyletu. Elf zachował zimną krew i dwoma szybkimi kopniakami powalił Valasa na ziemię.
- A teraz, Kroczący Przez Otchłań - wycedził słowami pełnymi jadu i zakorzenionej od setek lat nienawiści - wkroczysz w otchłań. - dodał z nutą mrocznego sarkazmu i wymierzył prosto w tętnicę szyjną.




   Valas zerwał się z łóżka, cały zlany potem, omal nie budząc całej gospody głośnym krzykiem. Powoli uspokajał oddech i dochodził do siebie, obmacując przy tym szyję i biodro. Były nietknięte.
   Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, było ostrze sztyletu zmierzające ku jego twarzy.
   Ostatnim, co słyszał, był dziki śmiech.
Zuy i mhroczny Gronostaj z Abyssa x3.

'Lepiej być faszystą niż pedałem.' - A. Mussolini.


  • Wiadomości: 1

  • Pochwał: 0

Trochę tekstu nowiciusza;)
« Odpowiedź #39 dnia: Sierpień 24, 2009, 07:38:38 am »
ROZDZIAŁ I: NARADA

„Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje zapisane ręką demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja.” - Andrzej Sapkowski

Od momentu zakończenia Wielkiej Wojny i kapitulacji smoków minęło ponad siedemdziesiąt lat. Siedemdziesiąt spokojnych lat, podczas których żyjące na ziemi rasy uczyły się koegzystować na nowo, we wspólnym porządku, ładzie i harmonii.
Uczono się polityki, inżynierii, kucharstwa, medycyny, gospodarki i wszystkiego tego, co było niezbędne do przetrwania. Tworzono także nowe budowle, rozwijano sztukę i kulturę, doskonalono łowiectwo, krawiectwo oraz inne rzemiosła. Nastała więc Nowa Era. Era, w której bogowie postanowili odetchnąć, odpocząć od problemów stworzonych przez siebie istot. Od elfów, orków, krasnoludów i ludzi. Nie chcieli oni bowiem wracać pamięcią do czasów Wielkiej Wojny, jedynej, jakiej udało się pogrążyć w totalnym chaosie i destrukcji całe uniwersum Elmoreden.
Nikt nie chciał wspominać, lecz niektórzy musieli.
W sto dni po tym, jak siły Zjednoczonego Królestwa Państw Elmoreden pokonały armię smoków dowodzących hordom bestii, podpisany został Wieczysty Pakt Rady Dziewięciorga. Był to dokument spisany i zaaprobowany przez wszystkich władców, który powoływał na świat mędrców i namiestników, tworzących Radę Dziewięciorga, po jednym herosie z każdej krainy. Członkowie ów stowarzyszenia otrzymać mieli władzę sądowniczą nad każdym królem, księciem, rzemieślnikiem, kupcem i chłopem. Nad każdym, kogo jednoznaczne działania prowadziły do zrodzenia punktu zapalnego, mogącego stać się ogniwem nowej wojny.
I tak też się stało.
Wybrano owych dziewięciu. Najbardziej zacnych, błyskotliwych, nieustraszonych i potężnych herosów, jacy kiedykolwiek stąpali po ziemiach Elmoreden.
Byli to kolejno: Lox Quid – potężny nekromanta z Gludio, Nimaya Izic – łowczyni znad leśnych terenów Dion, Sildo Airis – paladyn w służbie Einhasady z Giran, Mitar Shardo – szaman orkowego plemienia z Oren, Ayne Draghone – arkaniczna pani z Innadril, Veldar Sythrill – artysta domu Goddard, Celestine Seth – prorok nadworski Aden, Shane Eldor – widmowa tancerka z Rune, a także Coltan Kilbas – biskup prowincji Schuttgart. Stając się  najpotężniejszym ugrupowaniem ówczesnego świata, członkowie Rady, zdecydowali się zamieszkać w jego samym centrum. W miejskiej świątyni w Aden, skąd mogli prowadzić swoje badania, obserwacje oraz śledztwa, najlepiej jak to tylko było możliwe.

***

- Przepowiednia zaczyna się sprawdzać – rzekła Celestine na specjalnym zebraniu Rady Dziewięciorga. Odbywało się ono jak zwykle w świątyni. Było to miejsce niezwykłe, przepełnione życiem, tętniące radością, buchające rozmaitymi kwiatami, roślinami, opływające błękitnymi strumykami wody, która w magiczny sposób omijała ciała gości, przepływając im pomiędzy stopami lub obok nich. Strumyki brnęły.
Komnata, w jakiej się teraz znajdowali, owleczona była krasnoludzkiej roboty boazerią. Na samym środku kamiennej podłogi stał stół z granitu i wygodne, obite jedwabiem marmurowe krzesła.
- Pora zacząć działać! Jeśli dalej pozostaniemy biernymi obserwatorami, tak jak ma to miejsce do tej pory, nowe oblicze bestii powstanie, a światu ponownie zagrozi ogromne niebezpieczeństwo – powiedział spokojnie, acz stanowczo Sildo. Jego twarz przypominała poniekąd pysk lwa, albo pantery. Demoniczny, odważnie zarysowany, dziki lecz szczery.
- Zgadzam się. Nie powinniśmy dłużej zwlekać z działaniem, nie możemy – Celestine schyliła się ku stołowi. – Zgodnie z przepowiednią na świat przyjdzie dziecię, które zgładzi bestię i przywróci pokój, jednak do tego czasu… Do tego czasu poniesiemy ogromne straty, liczące się w setkach tysięcy poległych żołnierzy i cywilów. Zjednoczone Królestwo straci na sile, ucierpi, a my przecież zostaliśmy powołani specjalnie po to, by bronić jego interesów!
- Wszyscy doskonale wiemy do czego zostaliśmy powołani – przypomniał Coltan, strofując gestem twarzy kobietę. Wstał. Chwyciwszy koniuszkami palców swej długiej siwej brody zastanawiał się nad tym, jak odpowiednio dobrać słowa. Było to ciężkie, lecz nie niemożliwe. – Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy osobiście zacząć działać już teraz. Powinniśmy raczej skupić się na przygotowaniach do wojny, a nie na jej przebiegu. Skoro jak sama powiedziałaś Celestine, przepowiednia dopiero zaczyna się sprawdzać. A czy to nie znaczy, że wypełniają się wszystkie jej omeny? – zapytał, zachowując cały czas kamienną twarz.
– W pełni zgadzam się z Coltanem, kapłanko Celestine – z przeciwległego rogu wychyliła się kobieta o zielonych oczach, długich, opadających na ramiona srebrzystych włosach i szpiczastych uszach. Była to Nimaya, elficka łowczyni z Dion. – Skoro na razie wszystko, co zostało zapisane w księdze proroctw się sprawdza, to wierzmy słowom w niej zawartym – kontynuowała. – Narodzi się dziecię, które pokona bestię, a my tak czy inaczej, nie będziemy w stanie zapobiec katastrofie. To jest przeznaczenie, wiesz o tym bardzo dobrze – pozostali przytaknęli.
- Wiem, ale moglibyśmy nie dopuścić do śmierci tych wszystkich niewinnych osób. To przecież będą martwe miasta, osady, wsie. Możemy przecież zapobiec bezsensownemu rozlewowi krwi – warknęła zniecierpliwiona Celestine. Nie mogła jednak znaleźć oparcia, ponieważ Sildo także był zdania, że na przeznaczenie nie wolno czyhać. Trzeba je przyjąć.
- Oczywiście, możemy – odparł zadumany Coltan. – Jednak czy możemy marnować czas na to, aby walczyć stricte z przeznaczeniem, jakie zesłali na nas bogowie? Czy jest sens tracić cenne siły do walki o coś, czego los został z góry przesądzony? – zamilkł. – Przepowiednia mówi wyraźnie: „ I zetrą się siły pierwiastka życia z pierwiastkiem śmierci. Nie uchroni ich ni oręż ni zbroja. Jednym ratunkiem dla siebie jest ich wiara oraz chęć zwycięstwa”.
- Ja również myślę podobnie – zagadnął siedzący na końcu ork o szerokich na łokcie barkach i łysej skórze głowy, na której wypalono symbole Paagrio – boga ognia. – Racją jest też, że nie możemy debatować nad tym, jak długo zajmie nam zbieranie się w sobie. Coltanie, co proponujesz? – zapytał.
- Mam pewien pomysł – westchnął głęboko, następnie podwinął rękawy kremowej sukni z cekinami, tradycyjnego ubrania biskupa. – Jeżeli podejmiemy się próby jego wykonania, wiedzcie bracia i siostry, że złamiemy nasze święte prawa dotyczące poszanowania dla współistnienia. Nie będzie to oczywiście jedyna rzecz, przeciwko której będziemy zmuszeni wystąpić, a najważniejsza. Zacznę więc. Kiedy tysiące wschodów słońca temu nasi praojcowie zdecydowali się na eksploatowanie świata poza regionami naszego kontynentu, poza dotychczas znanymi im granicami, natrafili na ślad nieznanej cywilizacji. Była to dziwna, humanoidalna rasa, która charakteryzowała się ogromną odwagą, wielką walecznością i równie respektowaną siłą.  Były to humanoidy z jednym skrzydłem.
- Z jednym skrzydłem… - powtórzył zainteresowany Lox. Nie odważył się jednak ponownie przerywać, słuchał.
- Tak, z jednym skrzydłem. Jak już powiedziałem nasi praojcowie spotkali ów dziwną cywilizację i, o dziwo, potrafili porozumiewać się bez słw. A to nie było bez znaczenia. Właśnie dzięki temu poczęto traktować tubylców na zachodnim kontynencie niczym równych sobie. Nie zagarnięto sobie ich ziem i nie wzięto w niewole. Wszyscy byli zadowoleni ze swych nowych kompanów, zarówno my jak i oni. Lecz do czasu… Pewnego dnia zaginęła piękna księżniczka tubylców, nazywanych przez siebie Kamaelami i oczywiście jak można się domyślać oskarżono przybyszów o uprowadzenie. Czy była to prawda, czy nie? Nie wiem. Kamaelowie postanowili wygnać przybyszów ze swojej wyspy, zawierając z nimi pewien układ. Układ o współistnieniu, na mocy którego zakazuje się nam, mieszkańcom starego kontynentu wypraw na zachodnie brzegi i vice versa. Prawo to zrespektowali nasi praojcowie, jednak my będziemy musieli je złamać. Pragnę, abyśmy odnaleźli zachodnią cywilizację i nakłonili do pomocy w naszej wspólnej sprawie.
   W komnacie rozległy się ciche pomruki rozmów, jakie toczyli ze sobą członkowie Rady Dziewięciorga.
- „Słowo będzie ci toporem, a życie tułaczką” – zacytował krasnolud przerywając chaos.
- Masz rację, dziękuję ci, Veldarze – skwitował biskup, wpatrując się z zaciekaniem w twarze pozostałych zebranych. – Lecz tak jak powiedziałem, skoro nie możemy zapobiec, powinniśmy się przygotować. A sprowadzenie tutaj dodatkowych sojuszników, na pewno nam nie zaszkodzi. Czym więcej Zjednoczone Królestwo będzie mieć obrońców, tym dłużej będzie się bronić, co może opóźnić narodziny bestii – zaległa głucha cisza. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli się zastanawiać, czy to ma sens? Czy to co chcemy zrobić jest najlepszym rozwiązaniem?
Pierwszy z krzesła powstał Sildo.
- Masz moje poparcie w swoich działaniach, Coltanie Kilbas – rzucił zwierzęcym tonem.
Jedną ręką chwycił przymocowaną do pleców pochwę, przerzucił ją nad sobą i wyjął z niej miecz. Trzymał rękojeść mocno. – Mój miecz… mój miecz także jest z tobą przyjacielu.
- Dziękuję, Sildo – odparł Coltan. – Więc głosujmy. Kto z zebranych tutaj członków Rady Dziewięciorga opartej na Odwiecznym Akcie, jest za tym, by w nadchodzącej bitwie szukać pomocy u Kamaelów, rasy jednoskrzydłych? – niepewność, znów niepewność powalająca na łopatki największych tytanów.
- Jestem za – powiedziała powoli wstając ze swego miejsca Shane.
- Ja także – dodała Nimaya. Po niej wstali również Ayne, Mitar, Veldar, Lox i Celestine. Wszyscy byli zgodni, co do tego, że trzeba pomóc przeznaczeniu się wypełnić, bez względu na skutki.
- Dziękuję Wam – Coltan wyglądał na zadowolonego, lecz tylko przez chwilę, zreflektował się. – Jednak wciąż pozostaje pytanie, jak to zrobić?
- Nie martw się, Coltanie. Mam pewien plan – Lox spojrzał mu prosto w oczy. Lśniły.


//Soulern: Skleiłem z głównym wątkiem, niech się nie plącze.
« Ostatnia zmiana: Sierpień 24, 2009, 12:14:12 pm wysłana przez Soulern »


  • Wiadomości: 1

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne
« Odpowiedź #40 dnia: Sierpień 30, 2009, 07:16:29 am »
Stalowe kraty zatrzasnęły się za Avisem, gdy tylko wyszedł z cienia.  Szedł powoli ku środkowej, wysianej zielona trawą części areny, ponaglany przez krzyki dobiegające z pełnej po brzegi widowni. Jego buty stukały o kamienne płyty, jakimi wyłożony był okalający centrum pierścień.  Upewniał się nieśpiesznie, czy wszystkie elementy pancerza są równo zamocowane, czy każdy z mieczy luźno chodzi w pochwie. Jego przeciwnik stał już naprzeciwko, z głową uniesioną ku górze, jakby odmawiał modlitwę. Avis miał słaby wzrok, a na domiar tego słońce dość mocno raziło go w oczy, toteż z tej odległości nie widział dokładnie jego twarzy. Patrzył spokojnie jak tamten powoli przyklęka, wyciąga z sakiewki przy pasie błyszczący przedmiot i zamyka go między splecionymi palcami. Dłonie mimowolnie powędrowały Avisowi ku rękojeściom mieczy, gdy ów obiekt, upuszczony, zawisł w powietrzu tuż nad ziemią. Począł świecić się jaskrawym blaskiem i, wyraźnie skurczywszy się, uniósł na powrót do góry, lewitując teraz ponad prawym ramieniem swego właściciela. Avis pomimo dość młodego wieku stoczył wiele już walk, ale nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego. Uśmiechnął się do samego siebie na myśl o doświadczeniu czegoś nowego - dotychczasowe pojedynki stawały się już powoli nudne.
Dźwięk rogu wyrwał go z zamyślenia. Jego przeciwnik szybko dobył miecza i zaszarżował na niego, biegnąc w dziwacznej, mocno pochylonej do przodu pozycji. Avis przytrzymał pochwę przy pasie lewą ręką, prawą zaś zacisnął na zdobionej rękojeści, wyczekując i koncentrując się. Wyczuwszy znajome drganie pod palcami, wyszarpnął wreszcie broń na zewnątrz. Głownia miecza zatoczyła w powietrzu szeroki łuk, nagromadzona energia nabrała materialnej postaci i pocisk na kształt miecza pomknął do przodu, zostawiając głęboką bruzdę na małej tarczy, którą dosłownie w ostatniej chwili zdążył osłonić się rywal. Ten jednak nawet się nie zatrzymał.  Cisnął w stronę Avisa flaszkę z ciemnego szkła, która rozbiła mu się pod nogami, ochlapując buty błękitną cieczą. Zabiło chłodem i w mgnieniu oka płyn stężał i stwardniał więżąc mu obydwie stopy. Avis zachwiał się i nie zdołał uchylić przed szybkim pchnięciem. Wąska klinga ześlizgnęła się na szczęście w bok po płytkach pancerza, nie czyniąc mu większej szkody. Rozpędzony przeciwnik nie zdążył wyhamował i rzucił się w bok, pokazując Avisowi plecy. Ten, wykorzystując sytuację, chwycił miecz oburącz i ciął potężnie od góry, wyszczerzając w uśmiechu zęby, gdy tylko poczuł opór. Jego radość była jednak przedwczesna. Rywal zwinął się w miejscu i obrócił, unikając morderczego ciosu. Na ziemię upadła odrąbana jedna ze stalowych imitacji skrzydeł, które przeciwnik zamocowane miał na plecach. Jej właściciel odskoczył w tył i stanął przodem do Avisa, taksując go obojętnym spojrzeniem. Teraz dopiero gladiator mógł mu się wyraźniej przyjrzeć. Ciemnoszary odcień skóry, długie, spiczaste uszy wystające spomiędzy smoliście czarnych włosów, gracja, z jaką się poruszał pomimo ciężaru pancerza. To wszystko jednoznacznie wskazywało na to, iż jego rywal był mrocznym elfem. W tym momencie wyciągnął w kierunku Avisa dłoń z rozcapierzonymi palcami, a jego usta zaczęły się poruszać w rytm słów szeptanej inkantacji. Gladiator nie czekał, aż tamten dokończy zaklęcie. Jednym ruchem wyrwał drugi miecz z pochwy na plecach i zasłonił się oboma skrzyżowanymi klingami. Cała jego sylwetka rozbłysła złotym światłem, gdy uwolniona energia rozeszła się we wszystkich kierunkach. Z dłoni Mrocznego wystrzeliła z trzaskiem błyskawica, lecz załamała się na barierze i przeorała ziemię daleko za Avisem.  Ten schylił się, skruszył lodowe kajdany uderzając w nie rękojeściami mieczy, po czym wyskoczył do przodu. Klingi na powrót zalśniły, gdy uderzył raz, drugi, trzeci. Uszkodzony wcześniej puklerz pękł na pół pod silnymi ciosami. Avis ryknął potężnie, gdy rywal przewrócił się na ziemię, zbity z nóg impetem atakującego, po czym uniósł miecz do ostatecznego ciosu. Jego prawa ręka zdrętwiała nagle od ramienia po koniec dłoni, miecz wysunął się z bezwładnych palców. Avis zerknął na swoją kończynę. Serce podeszło mu do gardła, gdy ujrzał lśniący, niebieski sześcian powoli zagłębiający się w jego barku jakby ten był ulepiony z miękkiej gliny - stalowy naramiennik nie stawiał najmniejszego oporu. Wypuścił miecz ze sprawnej ręki i próbował wyrwać z siebie przedmiot, który wcześniej go tak zaintrygował. Palce nie trafiały jednak na żaden obiekt, po prostu przenikały przezeń jak przez powietrze.
- To na nic – usłyszał. – Nie można go dotknąć.
Mroczny podniósł się z ziemi i obrzucił rywala spojrzeniem pełnym pogardy. Uśmiechnął się paskudnie, ukazując idealnie białe zęby, dziwacznie kontrastujące z jego ciemną karnacją. Avis w panice usiłował się cofnąć, lecz siły zupełnie go opuściły. Wnętrzności skręciły mu się, gdy to samo uczucie straszliwej pustki zaczęło przesuwać się wzdłuż kręgosłupa w dół pleców. Nogi ugięły się pod nim, uderzył w ziemię kolanami. Zacisnął powieki w oczekiwaniu na moment, który dotąd wydawał się tak odległy i nierealny. W oczach stanęły mu wszystkie lata spędzone na pogoni za potęgą, przepełnione krwią, potem, bólem morderczych treningów. Wszystkie przygotowania do olimpiady, rozpoczęte już we wczesnym dzieciństwie, marzenia chłopca pragnącego, by każdy człowiek z najdalszego zakątka Aden znał jego imię i podziwiał jego poczynania. To wszystko miało się skończyć właśnie tutaj, w chwili, gdy klęczał przed przeciwnikiem z pochyloną głową jak słabeusz.
- Stój! – zdołał wykrztusić słabnącym głosem.
Mroczny zastygł z mieczem przyłożonym do szyi Avisa.
- Czego chcesz? – rzucił. – Błagać o litość? Nie zasługujesz na nią. Jesteś słaby, niewart drugiej szansy. Nie zaimponowałeś mi niczym. Gdybyśmy spotkali się ponownie, skończylibyśmy w ten sam sposób.
- Nazywam się Avis. Avis Kortlin…
- Twoje imię mnie nie interesuje – przerwał mu rywal. – Mówiłem już, nie próbuj wzbudzić we mnie litości.
- Nie, nie o to chodzi – usiłował wykrzyknąć, lecz głos zawiódł go znowu. Słowa te wypowiedział prawie szeptem. – Podałem ci swoje imię. Wyjaw mi swoje – zażądał.
Mroczny stał chwilę bez ruchu, po czym powoli pochylił się nad nim.
- Rithus Sethra – szepnął Avisowi wprost w ucho.  – Tak brzmi imię tego, z którym walczyłeś po raz ostatni.
Dziwny spokój ogarnął klęczącego. Zdążył jeszcze powtórzyć bezgłośnie usłyszane właśnie słowa, zanim odrętwienie odebrało mu władzę nad całym ciałem. Nie czuł już nic, gdy ostra klinga przesunęła się z chrzęstem w poprzek gardła.

Ask for more if enjoyed...


  • Wiadomości: 3

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #41 dnia: Wrzesień 03, 2010, 08:01:22 pm »
Diabli wiedzą czy tu, czy gdzie indziej. Wątek martwy od roku więc może go ożywić trochę ?
=================================================================

Taniec

  Następne pchnięcie... i jeszcze jedno... i znowu. Miecze raz za razem zagłębiały się w ciałach goblinów. Z kamienną twarzą ciemny elf systematycznie przerzedzał atakujący oddział.
  Zwinnie, lekko, jakby nie dotykając stopami ziemi wirował wokół przeciwników, a ostrza zostawiały w powietrzu srebrzyste smugi księżycowego światła. Nie mieli z nim najmniejszych szans, a jednak atakowali, nacierali jeden za drugim bezskutecznie próbując znaleźć lukę w jego obronie. Już, już prawie grot włóczni sięgał celu, ale okazywało się, ze tam nikogo nie ma i więcej goblińskiej krwi znaczyło ziemię. Dla niego to nie była walka. On tańczył wśród wrogów, piruet wykonany w ostatniej chwili odsuwał go poza zasięg broni i jednocześnie ustawiał do wykonania jednego ciosu. Nigdy więcej. Zawsze tylko jedno uderzenie na jednego przeciwnika. Taka miał zasadę i przestrzegał jej, od kiedy stał się Tancerzem. Nigdy nie musiał uderzać ponownie. Walka polegała na unikaniu ataków przeciwnika tak długo, dopóki nie znajdzie się tej idealnej pozycji. Był perfekcjonistą. Z łatwością wybił się w powietrze, zrobił salto i wylądował za plecami dowódcy oddziału. Z gracją wykonał piruet z rozłożonymi rękami. Głowa goblina toczyła się jeszcze chwile po ziemi i znieruchomiała.
  Zatrzymał się. Nie dyszał z wysiłku i nie było widać po nim zmęczenia. Uklęknął, skrzyżował miecze i pogrążył się w cichej modlitwie do Adamnan-na-Brionha dziękując mu za pomoc w walce. Po chwili wstał i skierował się w stronę polany Tancerzy. Ciemne Elfy wiedziały o jej istnieniu, ale żaden na nią jeszcze nie trafił. Tylko wybrani mogli ją odnaleźć. Las zazdrośnie strzeże swoich tajemnic i nie ujawnia ich byle komu. Czekała tam na niego. Prawdziwi Strażnicy Lasu.

- Widzę, że tańczyłeś Ionathmai - powiedziała srebrnowłosa elfka.
- Znów oddział zielonoskórych - westchnął smutno. Podchodziły coraz bliżej granicy drzew, ale do Lasu nigdy nie wejdą. Nie mają prawa. - Już czas Rikki.

  Ciemna elfka z gracją podniosła się z trawy. Stanęli obok siebie i czekali ze spuszczonymi głowami. Mijały minuty. Nagle usłyszeli ciche rżenie. Nawet nie drgnęli. Odgłos powtórzył się bliżej. Powoli podnieśli głowy. Przed nimi stało najpiękniejsze zwierzę, jakie kiedykolwiek stąpało po świecie. Spowite delikatną aurą spoglądało na nich mądrymi oczami. Śnieżnobiała sierść raziła oczy swym niepowtarzalnym blaskiem. Skłonili się nisko przed władcą lasu. Jednorożec potrząsnął grzywą, po czym sam pochylił głowę w odpowiedzi na ukłon.

- Dziękujemy, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością - powiedział spokojnym głosem Ionathmai.
- Dziękujemy za siłę, którą nas obdarzasz - dodała Rikki.
- Póki żyjemy, będziemy stać na straży Lasu - rzekł Ionathami.
- I nigdy nie pozwolimy go zniszczyć – zakończyła Rikki.

  Później powoli podeszła do jednorożca i na wyciągniętych dłoniach podała mu błyszczący srebrem miecz. Zwierze jakby wahało się, ale po chwili lekko musnęło chrapami ostrze. Potem odwróciło się i kłusem oddaliło się znikając wśród drzew. Ionathmai westchnął.

- Tyle razy już go widziałem, ale nadal wzbudza we mnie zachwyt - powiedział.
- W nas wszystkich przyjacielu - Rikki uśmiechnęła się.


  • Wiadomości: 3

  • Pochwał: 0

Odp: Opowiadania klimatyczne ;)
« Odpowiedź #42 dnia: Wrzesień 04, 2010, 09:17:20 pm »
No to reanimujemy wątek w ciągu dalszym...
Dedykuję Wraithowi:
"...W czasach, gdy jeszcze nie wiedziałem, że 'klimacenie' i L2 to dwa różne światy." - Wraith
==================================

Stworzenie Świata


Na początku był Chaos...

A w nim Otchłań nieprzebrana zawarta i wszystko w niej pogrążone.

I rzekł Bóg: niech się stanie Pamięć!

I z Otchłani wynurzyła się pamięć Świata. I oddzielił Bóg pamięć

Świata od Otchłani i zobaczył, że to było dobre.

~~~~~~~~~~~~

Jednak pamięć była pusta i niczym nie zapełniona, więc stworzył

Bóg gamedrivera, aby zapełnił ją. I tak się stało, a Bóg zobaczył, ze to było dobre.

~~~~~~~~~~~~

Ale sprzykrzyło się Bogu samemu zapełniać pamięć, więc stworzył

Administratora, przyprowadził go do Rootera i powiedział mu:

"Skorzystaj z gamedrivera i stwórz świat, który

zapełni pamięć, a od Otchłani się oddali. Ale pamiętaj, że możesz

korzystać z całego kodu klimat tworzącego, tylko do systemu EXP-a

się nie zbliżaj, gdyż wtedy poznasz to, co najstraszniejsze."

I zakodował Administrator świat piękny i wspaniały, pełen niezwykłych

lokacji i nazwał go Lineage.

I wypełnił go NPC-ami licznymi, a każdy z nich był w pełni interaktywny.

I w miastach zakodowanych pojawiły się zadania podnoszące klimat.

~~~~~~~~~~~~

Wtedy rzekł Bóg: "Niedobrze, ze Administrator samotnym jest. Stworzę

tego, który będzie zachwycać się dziełem jego i chwalić je przez

całe swoje życie." I stworzył Bóg Gracza i przyprowadził do pracowni

Administratora, a ten ucieszył się i pokazał Graczowi świat, którym on

mógł się zachwycać. I obaj żyli w zgodzie tworząc nieskazitelnie

czysty klimat RPG i nie wstydzili się tego.

~~~~~~~~~~~~

Ale był Antharas najchytrzejszy ze wszystkich NPC-ow. Przyszedł do

Gracza i zapytał: "Czy naprawdę Bóg zabronił korzystania z

całego kodu?" I odparł mu na to Gracz: "Możemy korzystać z

pełnego kodu, tylko do systemu EXP-a nie wolno zaglądać, gdyż rzeczy

straszne się tam znajdują." Na to Antharas: "Skąd możesz wiedzieć, że

system EXP-a jest tak przerażający, jeśli sam nie spróbowałeś? W

dniu, w którym poznasz, co to EXP, staniesz się równy Największemu."

I włamał się Gracz na konto Administratora i poznał system EXP-a.

Pokazał go Administratorowi, a ten nauczył się go i wykorzystał w kodzie świata.

~~~~~~~~~~~~

I wkodował Administrator cały system zdobywania EXP-a i pojawiły się

EXP-owiska, na których Gracz bezmyślnie zwiększał brutalność.

A Bóg zapytał Administratora: "Dlaczego przestałeś kodować nowe miasta

i wsie, a zajmujesz się jaskiniami, lasami i bagnami?"

Na to odpowiedział Administrator: "Bo tam jest więcej EXP-a."

I zapytał Bóg: "Skąd wiesz, że w tych miejscach jest więcej EXP-a?

Czy poznałeś system jego zdobywania?" I odpowiedział Administrator:

"Gracz włamał się na moje konto i pokazał mi system zdobywania

EXP-a." Wtedy zapytał Bóg Gracza: "Dlaczego to uczyniłeś?" Na to

odparł Gracz: "Antharas mnie zwiódł..."

~~~~~~~~~~~~

Wtedy rzekł Bóg do Antharasa: "Za to, co uczyniłeś będziesz przeklętym

wśród Graczy i ustanawiam nieprzyjaźń między tobą a Graczem.

Staniesz się smokiem bezrozumnym i na ciebie w poszukiwaniu coraz większych

ilości EXP-a Gracz będzie polował i o klimacie RPG zapomni."

~~~~~~~~~~~~

Do Administratora zaś Bóg rzekł: "Ponieważ Gracza usłuchałeś w pocie

czoła będziesz świat kodował, a Gracze będą wiecznie narzekać na

brak EXP-a. I będziesz poprawiał błędy, które pojawią się w świecie,

a kod nie będzie działał tak, jak ty byś tego chciał."

 ~~~~~~~~~~~~

Graczowi zaś rzekł: "Świat rozczaruje cię i wiecznie będziesz wymagał

poprawek kodu od Administratora. I zatracisz się w pogoni za

nieskończonym EXP-em zabijając moby, a o klimacie RPG zapomnisz.

Od tej pory ciemność będzie świat opanowywać i trzeba będzie

robić restarty, aby serwer się oczyścił."

 ~~~~~~~~~~~~

I uzależnił Bóg wszystkich od stworzonego świata, aby nigdy oderwać

się od niego nie mogli.