Opowieści z Górniczej Doliny
Tom I: Spadkobierca wiedzy
Wprowadzenie
Ernest szedł spokojnie drogą w kierunku kolejnego miasta Myrthany. Nie obchodziło go kto będzie nim rządził, ponieważ wszyscy na tym kontynencie go znali z jego opowiadań. Spodziewał się, że większość mu nie wierzy ale radowała go myśl, że są nie liczni którzy będą znali prawdę. Spełniał też swoje zadanie które wydał mu jego przyjaciel i mentor.
Idąc dalej usłyszał za sobą krzyki i spostrzegł biegnącego człowieka:
- Zaczekaj! Wędrowcze zaczekaj!
- O co chodzi?- zapytał Ernest gdy nieznajomy już się zbliżył.
- Czy ty jesteś Ernest z Khorinis?
- Tak to ja a o co chodzi?- zapytał zaciekawiony. Nie bał się ataku ze strony przybysza, ponieważ szkolił go najlepszy wojownik wszechczasów.
- Mam dla ciebie list od Rothusa syna Rhobara, króla wschodnich prowincji. Czy zechcesz go przyjąć?
- Oczywiście. Jestem ciekaw czego ode mnie mógłby chcieć król wschodnich prowincji.- Otworzył list i zaczął czytać w myślach:
„
Zimbewrov 23stycznia 15 roku PB
Erneście!
Słyszałem o Twoich opowieściach o wielkim, Bezimiennym wojowniku. Słyszałem też, że jesteś w pobliżu moich włości, więc doszedłem do wniosku iż chętnie wysłucham tych opowieści. Jeżeli uznam je za interesujące i godne rozprowadzenia po całej Myrthanie to sfinansuje spisanie ich. Zapraszam Cię do stolicy mojego państwa i najpiękniejszego miasta w całej Myrthanie, Zimbewrov. Jeżeli jesteś zainteresowany wyrusz wraz z moim posłańcem, on wie co ma czynić. Z pozdrowieniami
Król Rothus "
Ernest zamyślił się i spojrzał na posłańca. Był to chudy i wysoki chłopak w wieku może piętnastu lat. Był ubrany w poszarpane i zniszczone ubranie. Bez broni, bez jedzenia a także jak zauważył bez żądnych pieniędzy.
- Umiesz czytać albo pisać?- zapytał się Ernest
- Tak umiem czytać i pisać. A o co chodzi?
- Poszukuje pomocnika, który robiłby notatki. Twój król złożył mi ciekawą propozycję zapisania moich opowieści ale do tego potrzebuje osoby która sporządzałaby notatki.
- Nie wiem czy będę mógł. Jestem własnością mojego króla.-powiedział z wyraźnym smutkiem na ustach.
- Czyli jesteś niewolnikiem?!- zapytał oburzony. –Jak masz na imię?
- Daren.
- Czy jeżeli wykupię cię od króla to zgodzisz się dla mnie pracować i mi pomagać?- zapytał oburzony i trochę zły Ernest. Uważał, że nie powinno istnieć coś takiego jak niewolnictwo. To prowadzi do bardzo nieprzyjemnych skutków m.in. rebelii, buntów i masowych morderstw. Mimo, że nie mówi się o tym głośno to istnieją.
- Tak, tak! Oczywiście!- zaczął skakać, śmiać się i płakać z radości.
- Dobrze więc. Wyruszajmy do Zimbewrov. Musimy jednak zahaczyć o jakieś miasto lub pole ziemskie i zaopatrzyć się w pożywienie. A także kupić dla ciebie jakieś lepsze ubranie.
I tak rozpoczęła się podróż Ernesta i Darena.
Rozdział I: „Podróż do Zimbewrov”
Mijały dni podróży w czasie których Ernest dowiedział się paru interesujących rzeczy o Darenie. Okazało się, że jego ojciec w przeszłości był właścicielem wielu hektarów ziemi lecz niestety było to w czasach gdy rządzili orkowie. Po zdobyciu władzy przez nowego króla oskarżono jego ojca o kolaboracje. Było to kłamstwo, po prostu nowy rząd szukał sposoby do jak najtańszego upaństwowienia ziemi chłopów. Jego ojciec, po którym nosi imię został oskarżony i skazany na śmierć, a jego rodzina miała stać się niewolnikami. Parę miesięcy później król został zabity. Niestety jego jedyna rodzina, czyli ojciec i matka już nie żyli, a on trafił w ręce okrutnego handlarza niewolnikami. Po paro miesięcznej tułaczce w roku 4 Po Bezimiennym został sprzedany ówczesnemu królowi wschodnich prowincji. Dbał on przez niego przez pół roku, ponieważ potem zmarł. Przez te pół roku opieki Daren nauczył się czytać, pisać i tako jako posługiwać mieczem i łukiem. Król dbał o niego jak o syna. Przez te pół roku syn króla, teraźniejszy władca zapałał do niego wielką nienawiścią. Po śmierci Rhobara III został wysłany do prac przy odbudowie królestwa. Była to ciężka i darmowa robota. Przez osiem i pół roku harował jak wół i podupadł sporo na zdrowiu. Pod koniec 13 roku PB uratował życie jakiemuś paladynowi który został napadnięty znienacka przez bandytów. Daren uratował go i opatrzył. Paladyn jak się okazało był bliskim przyjacielem króla Rothusa i wyprosił u niego zrobienie z Darena posłańca. Rothus po części się zgodził. Zrobił z niego posłańca ale dalej pozostawał niewolnikiem. Przez dwa lata swojej już przyjemniejszej katorgi dostał trzy zadania które bardzo dobrze wypełnił. To było jego czwarte i jak na razie najprzyjemniejsze.
Po dwunastu dniach drogi dotarli do małej wsi zwanej Hax. Tam też postanowili odpocząć dwa dni i zakupić w między czasie odpowiednie artykuły do dalszej podróży. Wynajęli pokój w dosyć dobrej tawernie i wyruszyli w poszukiwaniu ubrania dla Darena.
- Jeżeli któreś ci się spodoba to powiedz na brak pieniędzy nie cierpię.- powiedział Ernest
- Dobrze. Jednakże mam pewien pomysł odnośnie wykupu mnie z rąk króla Rothusa.
- Zamieniam się w słuch.
- No więc kiedy staniemy przed jego obliczem ubiorę się w stare ubranie. To ci pozwoli wynegocjować mniejszą cenę za mnie niż jakbym stanął ubrany w nowe piękne ubrania.
- Jest to bardzo dobry pomysł. Jeżeli chcesz by cena za twoją głowę była mniejsza to tak też uczynimy.
- To dobrze. Myślę, że najbardziej podoba mi się ubranie przy tamtym straganie.- wskazał na stragan po prawej stronie. Stała przy nim kobieta. Bardzo piękna ale zmizerniała.
- Witaj piękna nieznajoma-odezwał się Ernest- jak ci na imię?
- A po co ci to wiedzieć przystojny podróżniku?
- Z ciekawości. Jestem zaintrygowany jakie imię mogli nadać rodzice tak pięknej osobie.
- Nazywam się Synthia.
- Piękne imię pięknej kobiety. Posłuchaj szukam odpowiedniego ubrania dla mojego nieśmiałego przyjaciela.
- Jakiego przyjaciela?- w tym momencie Ernest zauważył nie ma obok niego Darena. Rozejrzał się wkoło i zauważył jak Daren oczarowuje młodą ekspedientkę dwa stragany obok.
- Ach tak. To u niego normalne. Ekonomiczne rozporządzenie czasu. No dobrze. Skoro go nie ma to ja załatwię interes za niego. Za jaką cenę sprzeda mi pani to ubranie?
- Po pierwsze mów mi po imieniu. Po drugie jeżeli zaprosisz mnie dzisiaj na kolację to sprzedam ci je za 30 piastów.
- Dobrze a o której skończysz?
- Kiedy tylko będziesz miał ochotę.
- Dobrze więc spotkajmy się w knajpie Den Long o 20.
- To jesteśmy umówieni.
Ernest wziął ubranie, zapłacił i poszedł w kierunku Darena. Miał uradowaną minę. Oznacza to, że ubił dobry interes. A może coś więcej...
- Wiem, że nie mogę o to prosić ale kiedy ty podrywałeś tamtą kobietę ja załatwiłem na darmowe jedzenie na teraz i podróż. Jest tylko jedno ale...-powiedział Daren patrząc się w ziemię.
- Słucham. Jestem ciekawy o co chodzi, ponieważ kiedy TY podrywałeś tą panią ja ubiłem dobry interes. Oto twoje nowe ubranie.-odpowiedział Ernest i wręczył chłopakowi ubranie.
- Dziękuję. Haczyk jest taki, że zaprosiłem tamtą piękną dziewczynę na kolację, a nie mam żadnych pieniędzy. Więc czy dasz mi pieniądze na jakąś choćby najtańszą kolację?
- Na najtańszą?! Nie przesadzaj. Kobietę trzeba nie tylko oczarować wdziękiem ale i gracją. A więc jeżeli zaprosisz ją na dobrą kolację i ubierzesz ten nowy strój to panna jest twoja. Zresztą ja też idę dzisiaj na kolację. Tak więc nie ma czasu trzeba się iść przyszykować.
„Bogu niech będą dzięki za oddzielne” pokoje pomyślał Daren. Mimo, że nie udało mu się sprowadzić tu Elizy to spodziewał się co robi Ernest z Synthią, a w takim wypadku on musiałby spać w jakiejś oborze, a tego nie chciał. Musiał przyznać, że ten dzień był naprawdę dobry.
Na następny dzień wraz z Ernestem wyruszyli w dalszą wędrówkę. Nie wspominali o wczorajszym wieczorze. W ciągu trzech następnych dni doszli do stolicy wschodnich prowincji. Nie obyło się jednak bez pewnych komplikacji.
Otóż podczas przeprawy przez jaskinie Tenh zaatakowało ich stado pełzaczy. Na szczęście Daren był już uzbrojony. Mimo że stary miecz nie jest najlepszą bronią to w rękach wyćwiczonego wojownika jest śmiercionośną bronią. Walka nie była długa. Przeciwników było pięciu. Ernest szybkimi sprawnym ruchem odciął głowę jednego stwora, a drugiemu wbił miecz prosto w tył głowy, gdzie jak wiadomo jest najsłabszy punkt pełzaczy. Daren nie był bezczynny i mimo, że nie był tak doświadczony jak jego partner to dawał sobie całkiem dobrze radę. Najpierw rozciął szczękę potwora a potem przez krtań dotarł do mózgu. Drugiemu pełzaczowi wskoczył pod pancerz w taki sposób by nie mógł go dosięgnąć morderczą szczęką i rozciął brzuch wzdłuż jego nici łączących poszczególne płytki. Ernest rozprawił się z ostatnim przeciwnikiem w mgnieniu oka podcinając mu tętnice którą pełzacze mają z prawej strony utwardzonej szyi.
- Świetnie się spisałeś zabijając te dwa pełzacze. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności szermierczych.- rzucił Ernest rozcinając to kolejne płytki które są niezmiernie cenne, a zręczny kowal za pomocą paru kawałków stali zrobi z nich bardzo wytrzymałą zbroję.
- Dziękuję. Nie sądziłem, że istnieje osoba która jest w stanie przeciąć tętnice szyjną pełzacza. Przecież to prawie...
- ...niemożliwe. Tak wiem. Na szczęście byłem uczniem samego Bezimiennego, a on nauczył mnie paru sztuczek.
- Tego Bezimiennego?- zapytał ze zdziwieniem Daren. Dla niego ten wielki bohater był jak legenda, ponieważ mówiło się o nim różne rzeczy które każdy zmieniał na swój sposób.- Więc opowiadasz historie tego człowieka?
- Czasami zastanawiam się czy był człowiekiem. Ale odpowiadając na twoje pytanie to tak, opowiadam historie jego i te które kazał mi opowiadać.
- Czy opowiesz mi je?
- Oczywiście w końcu będziesz robił notatki do książki.
- Dobrze. Ruszajmy dalej.
Tak więc po zebraniu wszystkich trofeów ruszyli w dalszą podróż.
Rozdział II: „Czarny wilk”
Po przybyciu do miasta Ernest i Daren postanowili się trochę odświeżyć. W związku z tym zadekowali się w jakiejś miejscowej karczmie i wyruszyli nad staw, gdzie jak mieszkańcy opowiadali najbezpieczniej się kąpać. Nie zważając na oceny dla tego miejsca postanowili wziąć ze sobą broń, ponieważ jak to miał w zwyczaju mówić Daren: „Wszędzie możesz wpaść na wilka”. Na miejsce dotarli w piętnaście minut po wyjściu z miasta. Zobaczywszy, że nikogo nie ma spokojnie się umyli. Ernest założył nowe ubranie kupione w poprzedniej wsi, a Daren swoje stare i zniszczone ubranie. Nagle zza krzaków wyskoczyło sześć wilków. Wyglądały na głodne i złe. Na nieszczęście Daren stał akurat w tym momencie tyłem do napastnika który nie czekał na inną okazję. Skoczył na Darena i ugryzł go w rękę. Ernest w tym samym momencie odciął głowę swojego napastnika i zamierzał zaatakować następnego gdy zauważył, że jego towarzysz leży na ziemi ciężko krwawiąc. Szybko wyjął z torby małe, bardzo ostre nożyki i zaczął nimi rzucać w atakujące wilki. Wszystkie trafiły prosto w czoło wilka, wbijając się do mózgu. Ernest sprawdził czy ma w torbie zioła lecznicze które dostał od cyganki na drodze. Miał je. „Co za szczęście”- pomyślał. Wyjął cztery listki i obłożył ranę Darena, a następnie podniósł go i zaczął biec w kierunku miasta. Wiedział mnie więcej gdzie jest szpital, a w razie problemów liczył na dobroć mieszkańców. Do miast dotarł w pięć minut. Od razu gdy zauważył ich strażnik przyłączył się do biegu i wykrzyknął szybko:
- Biegnij za mną! Doprowadzę cię do lekarza.
- Dobrze! Tylko jak najkrótszą drogą.
Do kamiennego szpitala dotarli w trzy minuty. Lekarz przyjął ich nie zważając na innych pacjentów.
- Proszę położyć rannego na stole! -wykrzyknął doktor- Kto go ugryzł?
- Wilk.
- Gdzie? Przy stawie?
- Tak.
- Czy był czarny i miał czerwone kły?
- Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje.
- Proszę wyjść. Natychmiast!
Ernest posłuchał się lekarza i wyszedł z gabinetu, a potem ze szpitala. Miał porozrzucane myśli. Gdy się uspokoił zaczął się zastanawiać czemu te wilki były inne od normalnych, oczywiście poza kolorem kłów i ubarwienia. Postanowił to sprawdzić.
Spodziewał się, że może zostać zaatakowany ponownie przez kolejną watahę wilków, a bez odpowiedniego wyposażenia może zginąć. Ruszył więc do kowala aby złożył mu zbroje z płytek pełzaczy, zwany pancerze z pełzaczy. Wiedział, że wykonanie takiego ekwipunku nie jest tani, na szczęście jego opowieści cieszyły się dużą sławą więc zdołał uzbierać dodatkowe pieniądze. Gdy doszedł do domu kowala zapytał:
- Czy to dom kowala Fatima?
- Tak. – odpowiedział młody chłopak w wieku Darena. Był bardzo dobrze zbudowany, nie widać było u niego żadnego zbędnego grama tłuszczu.- Kim jesteś?
- Jestem Ernest. Czy ty jesteś Fatim?
- Nie. Jestem Fetim, syn Fatima. Niestety muszę cię rozczarować mojego ojca nie ma w domu i będzie dopiero za dwa tygodnie.
- To niedobrze. A czy znasz się na kowalstwie?
- Oczywiście. Mój ojciec jest kowalem i ja idę w jego ślady. A o co chodzi?
- Czy umiałbyś wykonać pancerz z pełzacza?
- Tak, myślę że tak ale to będzie drogie.
- Zapłacę ci 3 tysiące piastów jeżeli uwiniesz się w dwa dni.
- Nie ma sprawy. Jednakże musisz mieć płytki.
- Proszę. Za dwa dni ma być gotowe.- powiedział Ernest i odszedł.
Odchodząc odwrócił na chwilę głowę i zobaczył, że chłopak już wziął się do pracy. „Dobrze teraz łuk i strzały” pomyślał Ernest. Wypytał się ludzi czy jest w mieście jakiś łucarz. Ku jego zadowoleniu było aż trzech. Poszedł oczywiście do najlepszego i najzręczniejszego, Hetuma.
- Witaj, łucarzu.- powiedział na progu sklepu Ernest
- Nie jestem łucarzem tylko jego synem. Nazywam się Hatum.- powiedział chłopak stojący za ladą.- Mój ojciec wyjechał wraz z przyjaciółmi do pobliskiego miasta, do rodziny. Wróci najwcześniej za dwa tygodnie.
- Rozumiem. Byłem u kowala. Jego ojciec też wyjechał. Czy znasz się na łucarstwie?
- Tak. Umiem wykonać prawie każdy łuk. Za dwa miesiące zdaję na mistrza zawodu.
- To dobrze. Jaki oferujesz najlepszy łuk?
- A do czego? Albo do jakiej zwierzyny?
- Czarny wilk.
- Czarny wilk?! Oszalałeś?!
- Nie. Chcę zbadać sprawę tych dziwnych wilków.
- Zrobię dla ciebie łuk z utwardzanej jahoły za tysiąc piastów jeżeli zabierzesz mnie i Fetima ze sobą.
- Nie boisz się?
- Nie! Jesteśmy spokojnymi czeladnikami ale w marzeniach chcemy stać się bohaterami.
- Dobrze więc. Fetim skończy za dwa dni. A ty?
- Taki sam czas.
- Świetnie. Spotkamy się za dwa dni i powiem kiedy wyruszamy.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
„Młodzież w tym mieście jest co najmniej dziwna ale i użyteczna.” Pomyślał Ernest. Zaczęło się ściemniać więc postanowił pójść odpocząć.
Na następny dzień postanowił poszukać zielarki, ponieważ większość z uzbieranych ziół zużył na Darenie. Po krótkiej przechadzce przez targ odnalazł cel swojej drogi, ziele Hasha. Było to najsilniejsze ziele dostępne na rynku, a niektórzy uważają, że i poza nim.
- Dzień dobry. Chciałbym zakupić pięć korzeni leczniczych.
- Jakiego ziela?
- Hashu. Po jakiej cenie jest?
- Ostatnio mamy małe dostawy tego ziela więc kosztuje aż 300 piastów.
- Dobrze to poproszę.
- Proszę bardzo.
Zapłacił i poszedł dalej. Postanowił, że odwiedzi Darena w szpitalu i wypyta czy nic mu nie potrzeba. Gdy doszedł do szpitala zobaczył jak wychodzi pani doktor która przyjeła jego przyjaciela.
- Witam!- zawołał Ernest.
- Dzień dobry panu.- odpowiedziała kobieta i podeszla do niego- Czy przyszedł się pan zobaczyć z przyjacielem?
- Tak. Miałem też zamiar wypytać panią o jego zdrowie. To dobrze, że spotkaliśmy się tu, a nie w szpitalu. Nie lubię takich miejsc.
- Nie dziwie się. Ale są one dobre i muszą istnieć.
- Z pewnością. Przykładowo pomogły już mojemu przyjacielowi.
- Tak. Daren, bo tak się chyba nazywa, tak?
- Tak. Skąd pani wie?
- Majaczył przez sen. Jest wytrzymałym człowiekiem i dosyć odpornym na trucizny. Ugryzienie przez czarnego wilka w większości kończy się śmiercią. Mu natomiast udało się przeżyć. To niesamowite.
- To dobrze, że przeżył. Ale co z nim?
- W miarę dobrze. Jak na razie śpi ale jeżeli nie pogorszy się jego stan to za dwa dni z czystym sumieniem go wypiszę.
- To świetnie. A co może mi pani opowiedzieć o czarnych wilkach które Darena?
- To groźne stworzenia z trucizną której się tak naprawdę nie da wyleczyć. Nie mogłam zbadać nawet jej próbki. Zresztą nigdy nie widział całego okazu. Czasami kły lub pazury przynosili mi łowcy ale nigdy nie widziałam całego okazu.
- Czy gdybym przyniósł pani martwy okaz tego zwierzęcia znalazłaby pani odtrutkę?
- Tak i to bardzo szybko. Jestem w tym specjalistką.
- To świetnie. Mam zamiar zapolować na te stworzenia i przynajmniej część z nich wybić. Jeżeli mi się uda przyniosę pani okaz. To będzie dobra zapłata za pomoc.
- To bardzo niebezpieczne. Czy idzie pan sam czy z kimś?
- Z dwoma młodzieńcami, Hatumem i Fetimem.
- Znam ich. To synowie kowala i łucarza. W razie jakichkolwiek problemów będę w stanie gotowości przez cały czas. Kiedy wyruszacie?
- Jutro rano lub wieczorem. Poinformuję panią.
- Dobrze.
„Genialnie, kolejna sprawa załatwiona. Teraz wystarczy odpowiednio się wyspać i rano wyruszyć.”- pomyślał Ernest i ruszył w kierunku karczmy aby odpowiednio odpocząć.
Rano około 5 spotkał się z Hatumem i Fetimem przed karczmą w której spał. Zanim jednak wyruszyli posłał Fetima z wiadomością do pani doktor, że wyruszają i by była w gotowości do uleczenia każdej choroby. Gdy chłopak już wrócił, wyruszyli. Mimo, że nie zamienili ze sobą ani jednego słowa chłopcy wydawali się podekscytowani. Po godzinnym marszu dotarli w pobliże jeziora.
- Zanim coś powiem muszę was prosić o ekwipunek który mieliście dla mnie przygotować. –powiedział Ernest
- Proszę oto twoja zbroja z pancerzy pełzaczy. –odezwał się Hatum i wręczył mężczyźnie zbroje.
- A oto i twój łuk i strzały. –powiedział doniośle Fetim.
Wszystko wyglądało na dobrze zrobione. Zbroja leżała jak ulał i łuk był genialnie złożony.
- Dobrze. Polowanie na czarne wilki nie będzie zabawą i musicie wiedzieć i zdawać sobie sprawę, że możecie zginąć.
- Wiemy o tym –odpowiedzieli mu obaj chłopcy jednocześnie- nie boimy się śmierci i walki.
- Nie mówcie, że nie boicie się śmierci, ponieważ nigdy nie widzieliście jej podczas bitwy. Nie mówcie też, że nie boicie się walczyć, bo nigdy nie walczyliście z takim przeciwnikiem. Powiedzcie mi czy kiedykolwiek walczyliście chociażby z pełzaczami?
- Ja nie ale jestem gotów zdobyć nowe doświadczenia. –powiedział spokojnie i z powagą Fetim.
- Nawet jeżeli będą one skąpane w bólu i cierpieniu? –zapytał Ernest z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.
- Tak.
- Świetnie. Mogę szczerze powiedzieć, że jesteś gotów. A co z tobą młody przyjacielu? Czy walczyłeś kiedyś z pełazaczem?
- Tak… Podczas bitwy z silną grupą pełzaczy mój brat oddał swoje życie by mnie ratować więc nie mów, że nie wiem czym jest śmierć podczas bitwy! –wybuchnął Hatum.- A co z tobą wielki wojowniku czy straciłeś kogoś w walce?
- Tak. Podczas bitwy o Arkendar, moje rodzinne miasto straciłem całą rodzinę. Zginęła wtedy moja matka, mój ojciec, a także moje dwie siostry. Zostali oni wszyscy zarżnięci przez orki. Więc i ja przyjacielu wiem co to znaczy stracić kogoś w bitwie. –podczas mówienia tego mała, pojedyncza łza zakręciła się w oczach obu przyjaciół, Fetima i Hatuma. Słyszeli bowiem oni o okrucieństwach jakie towarzyszyły napadom orków pod koniec wojny, a historia Arkendaru była skąpana we krwi i zniszczeniu. Jednakże Ernest opowiedział tą krótką historię ze swojego życia bez zająknięcia i ze spokojem w głosie.- Wiem też, że i ty jesteś gotów do walki. Plan ataku jest taki. Stoicie po moich bokach i robicie mniej więcej dokładnie to co ja. Kiedy dojdzie do bitwy nie rozdzielamy się! To podstawowa zasada. Rozumiecie?!
- Tak!
- Tak!
- Ruszamy! –powiedział Ernest i ruszyli w poszukiwaniu grupy czarnych wilków.
Nie musieli długo czekać, ponieważ już pod 15 minutach poszukiwań natrafili na bardzo świeży ślad czarnych wilków. Wiedzieli, że to one ponieważ na odchodach dokładnie widać było czarne kępki włosów. Według pani doktor to znak, że gdzieś w pobliżu jest stado wilków, czarnych wilków, ich zwierzyny.
- Są gdzieś w pobliżu. –powiedział bardzo cicho Ernest- Rozglądajcie się na boki, jak coś zauważycie to dajcie jakiś cichy sygnał.
Od razu zrozumieli bo tylko przytaknęli. Ruszyli dalej. Po trzech minutach dotarli do wysokich zarośli. Usłyszeli ciche popiskiwania. Byli pewni. To wilki. Zaczaili się przy krzakach. Jednakże to co ujrzeli przed sobą było niewiarygodne. Za krzakami była mała dolina w której leżało i czyściło się nawzajem około 100 wilków. Niestety tak jak Ernest się spodziewał wszystkie wilki były czarne, wiedział też, że bez względu na wszystko muszą teraz zaatakować.
- To będzie cięższa walka niż przypuszczałem. Weźcie swoje łuki i napinajcie po trzy, cztery strzały na cięciwę, a następnie oddawajcie strzały w jakąś grupkę. Nie patrzcie się czy trafiliście. Wszystko zależy teraz od szybkości z jaką będą uderzały strzały. Ja biorę środkową część tego plemienia. Fetim bierzesz prawą flankę, a ty Hatum lewą. Przygotujcie się. Zaczynamy gdy odliczę do 0. –w tym momencie nałożył cztery strzały na cięciwę, a młodzieńcy poszli za jego przykładem.- 5...4...3...2...1...0!
W momencie gdy wypowiedział ostatnie słowo przy uchu zagwizdały strzały jego towarzyszy. On także wystrzelił. Nie patrzył się co robią Fetim i Hatum tylko strzelał i strzelał. Nie sprawdzał też czy trafia, po prostu brał strzały i strzelał. Nagle usłyszał dwa szybko wypowiedziane słowa.
- Brak strzał! –krzyknął Hatum.
- U mnie też! – szybko powiedział Fetim.
W tym momencie gdy Ernest próbował wziąć kolejne strzały do jego mózgu doszła wiadomość, on też nie ma strzał!
- Mi też się skończyły! –w momencie gdy to wypowiedział zwrócił uwagę na zniszczenia jakie stworzyli w szeregach wroga. Każda strzała trafiła. Ponad 90 wilczych trupów leżało na ziemi, a ostatnie 10 uciekło w popłochu.- Dobrze. Robota wykonana. Zejdźmy tam i pościągajmy skóry. Weźmy co najmniej trzy wilki ze sobą do badań nad odtrutką.
- Dobrze. Sam udźwignę trzy wilki. Wezmę je i ruszę do miasta by zanieść je jak najszybciej pani doktor. Potem tu wrócę i zaniesiemy skóry do miasta.- powiedział Hatum.
- Tak ale myślę, że mięso tych stworzeń może być zjadliwe. Taka ilość starczyłaby do końca roku dla naszych rodzin.- mówił Fetim z iskrą w oku.
- Dobrze. Zabierzmy się do pracy.
Obaj chłopcy byli szczęśliwi, że mogli brać udział w takim przedsięwzięciu. Zresztą Ernest też był szczęśliwy. Dzięki niemu to miasto będzie przez jakiś czas bezpieczne, a na dodatek on sporo zarobi. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył wraz z chłopcami do pracy.
Cała ta praca była bardzo męcząca i zeszła im aż do następnego ranka. Rano gdy nareszcie dowieźli wszystko do miasta Ernest udał się do szpitala by wypytać się o wyniki ekspertyzy dotyczącej trucizny wilków. Ku jego zaskoczeniu pani doktor która była niezmiernie uradowana, że udało mu się dostarczyć aż tyle okazów, wypisała Darena ze szpitala. Była to niezmiernie dobra wiadomość, ponieważ trzeba było wreszcie odwiedzić króla. Po krótkiej rozmowie z lekarzem bohater poszedł do karczmy by odpocząć i porozmawiać z przyjacielem.
- Witaj Darenie! –powiedział gdy doszedł już do karczmy i zobaczył chłopaka na krześle z piwem w ręku- więc wypisali cię ze szpiatala.
- Ach witaj Erneście. Tak wypisali mnie. Przez te trzy dni które minęły zdarzyło się dużo rzeczy, ale nie to jest teraz najważniejsze. Czy byłeś już u króla z wizytą?
- Nie, nie miałem czasu. Jutro to zrobimy. Dzisiaj jestem zbyt zmęczony. Cieszę się, że cię widzę całego i zdrowego. Idę na górę odpocząć.
- Dobrze. To do jutra.
Następnego dnia dwaj przyjaciele udali się na zamek by zobaczyć się z królem. Gdy doszli zatrzymała ich straż.
- Czego chcecie?! –zapytał wysoki i muskularny strażnik.
- Nazywam Ernest z Khorinis i przybyłem na zaproszenie króla.
- Ach tak słyszałem o tobie. Niestety króla tutaj nie ma.
- Co?! –krzyknął Ernest- zapewnił mnie, że będzie.!
- Zapewniał wielu ale żadko kiedy dotrzymał słowa.
- Więc gdzie się znajduje teraz król?
- Pojechał z wizytą do Arkendaru…
(Nowy rozdział już niedługo)